A+ A A-

Zezem. W kalejdoskopie cz. 30.

Ten felieton będzie poświęcony poniekąd ponownie trenerowi Czerczesowowi. Jako że on „ruski czieławiek”, jako swego rodzaju motto zadysponowałem dwa hasła z literatury rosyjskiej, a mianowicie idiom z wiersza Walerego Briusowa: ”Dieło mastiera boitsa” oraz wyimek ze sztuki Włodziemierza Majakowskiego: ”Lepiej umrzeć pod czerwonym sztandarem niż pod płotem”.

Sprawdziłem co się w internecie kryje pod tymi hasłami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy pod pierwszym z nich widnieje między innymi mój tekst zatytułowany „Nestoriada”, a pod drugim także mój wpis „krotochwilnej supozycji nie przyjmuję”. Chyba ma rację szlachetny Walles - za dużo piszę. Jest taki wiersz K. I. Gałczyńskiego pomieszczony w zbiorze jego poezji „Siódme niebo” p.t. „Złudzenie popularności” (nie ulegam) tuż za wierszem „Skromność” (bywam). A ponieważ gatunek literacki felieton bywa zawodny dla oddania stosunku do tematu, tym razem posłużę się gawędą.

Uczeni, osobliwie w psychologii, po długich badaniach odkryli, że ojciec potrzebny jest dziecku właściwie wyłącznie po to, aby czuło się ono bezpiecznie. Chyba mam od zawsze ten syndrom, gdyż pomimo wieku przejrzałego nadal wyczuwam siłę dającą poczucie bezpieczeństwa, bijącą niejako (lub nie) od trenerów drużyny Legii. Oczywiście nie w każdym przypadku. Dla przykładu żadnej pewności nie miałem w przypadku trenerów Urbana i Berga. Każdy mecz był wyzwaniem emocjonalnym i pytaniem: jak teraz będzie? Być może wynikało to z pewnego przekonania, że ich umiejętności, nazwijmy to rzemiosłem, są marne i przyszli do Legii się uczyć, a nie nauczać. Wedle mnie Legia nigdy nie powinna być poligonem doświadczalnym dla adeptów. Można powiedzieć, że każdy musi gdzieś zaczynać. Odpowiadam: najpierw ćwiczymy na bocznym boisku. Odmiennie mam w przypadku Czerczesowa. Ten trener przywrócił mi to wakujące poczucie bezpieczeństwa, takiej pewności, że moja drużyna może przegrać, ale będzie walczyć i że poniżej pewnego poziomu nie zagra. Jest to pewnikiem skutkiem wiary, że „dieło mastiera boitsa”. Oznacza ono, że kiedy rzecz jakąś oddajemy do wytworzenia lub naprawy do uznanego fachowca to mamy niejako większą gwarancję, że on to co chcemy aby uczynił, uczyni dobrze. I z drugiej strony sama materia jest mu  bardziej posłuszna, bo również niejako instynktownie wyczuwa, że facet wie do czego dąży i ma sprawdzone metody, aby zakładane cele osiągnąć.

I tu naszła mnie chwila refleksji nad samym pojęciem trenera. Przed wielu laty redaktor Tadeusz Olszański, kierownik Centralnego Klubu Olimpijczyka zadał pytanie: czy pojęcie trenera oznacza wychowawcę czy tresera. Sposób postawienia problemu wskazuje na przeciwstawność obu pojęć, podczas gdy analiza logiczna ich równoległości nie wyklucza. Dostępna literatura przedmiotu powiada, że mogą istnieć trzy rodzaje trenerów:
- pasjonaci bez umiejętności zawodowych,
- zawodowcy bez pasji,
- trenerów wykształconych fachowo, przyciągniętych do sportu przez pasję, której nie stracili mimo niwelatorskiego działania pobieranych nauk i zniechęcających okoliczności życiowych.

Bardziej zasadnie byłoby pytanie: zawód czy powołanie? - bowiem wyklucza ono brak umiejętności fachowych. Powołanie znamionuje wysoki poziom motywacji, który gwarantuje trwałe i gruntowne zainteresowanie daną dziedziną. A takie zainteresowanie przekuwane jest z reguły na umiejętności i wiedzę fachową, która narasta dzięki chłonności informacji związanych  z pasjonującą człowieka dziedziną. Z tym na ogół związana jest zdolność do sumowanie doświadczeń i informacji, przetwarzania ich i uogólniania. Te cechy to za mało i zbyt ogólnie, aby wystarczały do analizy zawodowej trenera. Trener przede wszystkim powinien aktywnie interesować się człowiekiem, mieć wrażliwość na potrzeby innych. Musi więc być otwarty, a jednocześnie cierpliwy, również w przypadku kiedy pewne cechy podopiecznych są ujemne lub negatywnie oddziałują na grupę. Trener nie może być egoistą i sobkiem. Na podstawie wielu obserwacji należy powiedzieć, że egoizm grozi przed wszystkim w aspekcie, o którym mówimy wybitnym zawodnikom, którzy nadmiernie przedłużają swoją karierę zawodniczą. To oni największą uwagę skupiają na sobie, tak jakby obawiali się fali młodszych, która ich zmyje. Tacy starzejący się mistrzowie izolują się od innych lub też odpychają ich wyniosłością i udawaną ważnością. Kiedy zostaną trenerami, również wykształcony przez lata egoizm będzie wyrażał się w braku cierpliwości, w pośpiechu, w dążeniu do jak najszybszego uzyskania wyników czy w przesadnych wymaganiach. A przede wszystkim w zimnym przedmiotowym stosunku do podopiecznych. W ten sposób stosunki pomiędzy nimi i zawodnikami układają się w  sposób wręcz antagonistyczny. Truizmem jest stwierdzenie, że trener musi mieć wyostrzony zmysł obserwacji. Ten wymóg jest mało uwypuklany, ale przecież trudno sobie wyobrazić np. muzyka bez słuchu. Wiele niepowodzeń trenerskich, często nieuświadomionych, wypływa z braku wrażliwości wzrokowej. Bez niej trudno dostrzec różnice pomiędzy zawodnikami, kształtować technikę, reagować na błędy czy układać zespół przestrzennie. Bez tej cechy nie można samemu doskonalić się praktycznie, przyswajać nowych elementów technicznych  czy taktycznych. Ludzie tacy patrząc, rzeczy istotnych nie dostrzegają. Trzecim warunkiem bycia dobrym trenerem jest niezbędny poziom inteligencji, bowiem to ona musi rozwijać graniczne możliwości zawodnika, stawiając przy tym maksymalne wymagania fizyczne i psychiczne. Kształtowanie sportowe podopiecznych wymaga przeto pogłębionej analizy stanu bieżącego jako skutku działań poprzednich i punktu wyjścia do działań następujących po nich. Ta analiza ma przy tym stanowić podwalinę pod syntetyczne całościowe traktowanie zawodnika jako podmiotu celowej działalności treningowej zwanej kolokwialnie rozwojem. Często wskutek błędów w sterowaniu rozwojem, braku konsekwencji, szkolenie ogranicza się do akcyjności w celu uzyskania jednorazowego doraźnego efektu. Znamy te „dokonania” takich trenerów, których ja nazywam jętkami jednodniówkami. Coś tam wiedzą na początku, ale im dalej w las, tym dostrzegają mniej drzew, aż dochodzą do pustki. Wreszcie trener musi być wszechstronnym oparciem dla zawodników, którzy sięgając do najgłębszych pokładów możliwości fizycznych i psychicznych są słabsi w innych dziedzinach. I ta opieka musi mieć charakter prawie ojcowski, zwłaszcza odgradzający ich od wpływów zewnętrznych, często sprowadzających się do presji wynikowej.

Trener pozbawiony podanych powyżej cech zostaje szybko rozszyfrowany przez podopiecznych wskutek czego traci do nich dostęp i możliwość oddziaływania.

Nadszedł czas, aby słów kilka poświęcić drugiemu przesłaniu zasygnalizowanemu we wstępie, które sprowadza się do posiadania wizji. Gdyby wszyscy trenerzy mieli wizję, mogliby też mieć jakieś praktyczne osiągnięcia. Większość bowiem dociekań w sprawach różnych, a zawsze stanowiących jakiś problem opiera się na na zebraniu różnych danych i ich analizie. Kończą się one zazwyczaj rozdziałem zatytułowanym „Środki zaradcze”, „Remedium” czy jakoś podobnie. To wskutek tej starannej, solidnej i naukowej metody, opracowane drogi wyjścia okazują się nieskuteczne. Schemat oparty na medycznej diagnostyce jest bowiem błędem. Medycy i inni uczeni twierdzą, że najpierw trzeba zdiagnozować chorobę, a potem znaleźć lekarstwo. Lecz całe sedno leży właśnie w tym, że w sporcie jak w całym życiu społecznym naprzód trzeba znaleźć lekarstwo, a dopiero potem szukać choroby. Ten błąd i wiele innych zrodził się z nowoczesnej manii szukania porównań biologicznych czy cielesnych. Wygodnie jest mówić o Organizmie Społecznym, takim czy innym, tak jak wygodnie jest mówić o Polskim Orle. A Polska tak samo nie jest organizmem, jak nie jest orłem. Gdy tylko przypiszemy grupom społecznym, takim jak przykładowo drużyna, integralność i prostotę zwierzęcia, nasze myślenie zostaje zwichnięte. Człowiek jest dwunogiem, ale nie wynika z tego, że pięćdziesięciu ludzi jest stonogą. Owszem, jeśli zawodzi zdrowie, należy zacząć od szukania choroby, i jest po temu znakomity powód. Możemy się zastanawiać dlaczego zdrowie zawiodło, lecz nikt nie zastanawia się jak to zdrowie powinno wyglądać, kiedy już zdołamy je przywrócić. Żaden lekarz, póki co, nie proponuje, żeby wytworzyć nowy rodzaj człowieka z nowym układem ocznym lub kostnym. Szpital może z konieczności odesłać pacjenta z jedną nogą mniej, ale na pewno nie odeśle go z jedną nogą więcej. Nauki medyczne kontentują się normalnym ludzkim ciałem i chcą je pacjentowi przywrócić. Nauki tzw. społeczne ten sposób oglądu rzeczywistości powielają. W ten sposób próbuje się zaordynować lekarstwa, które są gorszym rodzajem choroby. .Jedynym więc sposobem, aby zwalczać społeczne zło, to przejść od razu do społecznego ideału. Taki konkretny ideał jest pilniej potrzebny i bardziej praktyczny w kłopotach niż jakiekolwiek plany natychmiastowej poprawy. Zaprzestaliśmy bowiem żądać tego co naprawdę chcemy, lecz chcemy tylko tego co - jak nam się zdaje - zdołamy uzyskać. Trenerzy i inni koryfeusze życia społecznego szybko zapominają czego chcieli na początku i w trakcie radosnych podrygiwań na ławie sami też o tym zapominają. Skutek jest taki, że zamiast pewnego ładu poczyna się szerzyć i pogłębiać zamęt, który z samego założenia jest gorszym wyjściem. Nic bowiem tak nie utrudnia trwałych osiągnięć jak zaplątanie się w sieci drobnych ustępstw. Ten stan stagnacji najczęściej jest wynikiem oportunizmu, a ten wynikiem procesów dostosowawczych. Ilu trenerów pod wpływem nacisków na jak najszybszy wynik rezygnuje z docelowej wizji rozwoju poszczególnych zawodników i drużyny jako całości na rzecz doraźnych sukcesików. Niektórzy z nich sami taką drogę wybierają, jak niedawno Skorża. Ale są to wyjątki. Z reguły bowiem na czele klubów stoją ludzie przypadkowi, niepewni swojego statusu zawodowego, o duszach sprzedajnych niewolników, których tak naprawdę los klubów w ogóle nie interesuje. Ich interesuje wyłącznie ich własny los, a konkretnie, aby jak najdłużej, obojętnie jakimi kosztami, fuchę pieniądzodajną pełnić. To oni w razie zagrożenia udają Adamów /od Raju/ wskazując winnych: to nie ja, to oni. Ochoczo zwalniając trenerów, bo nieudolni, obarczając winą zawodników, bo tyle zarabiają, a nic z siebie nie dają. A lud głupi to kupuje.

Tymczasem najwięcej wizjoniertswa powinni mieć właśnie ci, którzy stoją na czele. To od nich powinniśmy wymagać, aby będąc na górze, byli równocześnie w awangardzie. Aby to oni wytyczali szlak i brali pełną odpowiedzialność, kiedy powiedzie on na bezdroża. Aby mieli ideę porządkującą i jej nie porzucali i potrafili w jej obronie, nie ginąć, za dużo byłoby wymagań, ale przynajmniej, kierować się w praktycznej swojej działalności. Bez niej będą ledwie mrówkami, wprawdzie pożytecznymi, ale wyłącznie na swój mrówczy sposób. Może i kopiec uda się im się zbudować. Tylko że to żaden sukces, bo nikt nie wie do czego on jest przydatny. Od ludzi oczekuję wizji na ludzka miarę.

Twoja opinia

Nazwa uzytkownika:
Znaczniki HTML są dozwolone. Komentarze gości zostaną opublikowane po zatwierdzeniu. Treść komentarza:
yvComment v.2.01.1