- Zbyszek
W tak spotkaniach jak wczorajsze ,w którym przed ich rozegraniem nie ma zdecydowanego faworyta każde rozstrzygnięcie jest możliwe i żadne nie powinno być kontestowane, nawet kiedy wynik nam nie pasuje. W naszej lidze , głównie pod wpływem mediów przyzwyczaja się nas do rozgrzeszania i usprawiedliwiania zespołów z czołówki z wysokich porażek. To też jedna z przyczyn słabości naszej piłki ,że idiotyczne hasełko "Polacy nic się nie stało" przekłada się na tolerancję dla lenistwa, braku zaangażowania i rażącego lekceważenia swoich obowiązków. W zamyśle to hasełko miało nie dopuszczać do nieuzasadnionej krytyki naszej reprezentacji , kiedy ta przegrywała z wyżej notowanymi rywalami. A stało się swoją odwrotnością. W przypadku Legii łyknięto jak bocian żabę klęskę ze słabiutką Cracovią, a teraz po demolu Rakowa pewno będzie się mówić o pobieraniu jakiś nauk. Jeżeli ktoś jest faworytem lub co najmniej równorzędnym rywalem to musi robić wszystko co możliwe ,aby się z tej roli wywiązać. A co nasi wczoraj robili ? . Powszechnie w świecie w piłce za faworyta uchodzi ten kto ma większy budżet. O tej regule traktuje wiele opracowań z których chyba najbardziej znaną jest "Futbol i statystyki". Z tego punktu widzenia to Legia dysponująca budżetem o wielkości 110 mln zł musi być stawiana wyżej od Rakowa , który ma budżet 43 mln zł.. Jednak w Rakowie mamy do czynienia z sytuacją znaną z poprzednich okresów ( Wisła Cupiała i Polonia Wojciechowskiego) w której wbrew przepisom prawa właściciel klubu mający jednocześnie własną dużą firmę wspomaga klub poza budżetem w zakresie transferów czy wynagrodzeń indywidualnych graczy. W ten sposób Raków stać na zakup i utrzymanie piłkarzy poza zasięgiem Lecha, Legii czy Pogoni. W tym aspekcie zabawnym było nakłanianie trenera Papszuna na przejście do Legii tak jak by chudopachołek Mioduski był w stanie przebić finansowo potentata Świerczewskiego . I to właśnie Papszun przechyla szalę na korzyść Rakowa. Wielką zasługą Świerczewskiego nie tylko dla jego klubu, ale i dla naszej piłki jest fakt wydobycia Papszuna z czeluści III ligi i danie mu szansy na wykazanie się inteligencją , wiedzą, inwencją, dojrzałością, mądrością, konsekwencją i odpowiedzialnością. Natomiast w Legi w tym czasie zatrudniano różnych niedouczonych kmiotków. Świerczewski wybrał nie byłego piłkarza, ale faceta z dwoma fakultetami . Każdy bowiem kto ma trochę rozumu musi wiedzieć ,że jest zasadnicza różnica pomiędzy facetem który może nauczyć tylko tego co sam kiedyś umiał ,a co cuchnie starzyzną ,a facetem , który ma wiedzę o kierunkach rozwoju futbolu. Do tych zalet właściciela i trenera Rakowa trzeba dodać, że wiedzą oni co to cierpliwość i konsekwencja. Jak się zasieje zacne ziarno to się zbierze obfity plon. Nie umniejszając doświadczenia Zielińskiego i Runjaicza to przed Legią długa droga ,aby wejść na poziom organizacyjny Rakowa , lecz przy "parciu na szkło i "popisach " Mioduskiego pewno znowu skazani zostaniemy na ruchy pozorowane.
Obserwuję, co prawda, z oddali robotę Jacka Zielińskiego i dostrzegam jego samotność, a nawet odosobnienie. To może być przypadek ,ale przy nim przychodzi mi na myśl wspomnienie ze szkolenia w ramach treningi interpersonalnego w którym jednym z elementów było wskazywanie dystansu pomiędzy uczestnikami. Każdy poddany temu treningowi po zaprezentowaniu swego "programu" ustawiał z zasłoniętymi oczami innych uczestników w odległości jaka ich dzieliła, jego zdaniem od niego . Sami uczestnicy z kolei ustawiali się w takiej odległości w jakiej oni uważali ,że są w stosunku do wybierającego. Obserwatorzy zapisywali oba warianty i omawiali ich znaczenie. Chodziło w tym ćwiczeniu generalne o to, aby przy kierowaniu rozumieć jaki jest stosunek podwładnych do siebie ,a nie kierować się wyłącznie swoim ego. Szło też o zrozumienie, aby ludzi do siebie i tym samym do celu działania przybliżać ,a nie oddalać. To doświadczenie przypomniało mi się, co prawda z opóźnieniem , kiedy zastanawiałem się dlaczego nie podoba mi się ,że na trybunie dla VIP podczas meczu z Radomiakiem obok Mioduskiego i jego dworu zabrakło miejsca dla Zielińskiego. Ta świta była ponad i poza . Dla mnie to symbol oddalenia , tego ,że oni nie poczuwają się do żadnej łączności z rzeczywistymi problemami klubu, z ludzmi codziennej pracy, że uważają, iż to nie oni ponoszą odpowiedzialności ,że "winy" mogą zrzucić na kolejnego robola. Inna sprawa ,że Jacek z neofickim zapałem bredząc w mediach o świetlanej teraźniejszości i jeszcze lepszej przyszłości, im to zadanie robienia z siebie ofiary ułatwia.
Starcie Legii z Rakowem w wielkim uproszczeniu można od biedy przyrównać do dwóch głównych kierunków rozwojowych, a mianowicie do tego co nazywamy ewolucją, a tym co za Miltonem Friedmanem nazywa się doktryną szoku. Chodzi o sposób nie tylko na postęp , ale na wychodzenie z kryzysu . W każdej dziedzinie życia społecznego , także sporcie i futbolu , po okresie prosperity następuje głębsze lub płytsze załamanie na co reakcją jest ,albo odtwarzanie tego co było, albo też wykorzystanie kryzysu do radykalnego przejścia na nowe tory. W warunkach naszej piłki obie te metody zawodzą, bo obie wymagają spełnienia wysokich warunków finasowania. Owszem można chwalić Raków, bo jest za co, ale jego stabilizacja jest na poziomie znacznie niższym niż średnia europejska .Aby bowiem wchodzić wyżej po szczeblach drabiny to trzeba utrzymać w drużynie najlepszych ,ale też stale ją wzmacniać jeszcze lepszymi. W Rakowie rzeczywiście obserwujemy stabilizację kadrową i organizacyjną ,ale tak naprawdę jest to stagnacja , bowiem poza Kovaceviczem i ew. Lopezem żaden inny gracz zainteresowania bogatszych klubów nie wzbudza. Od Rakowa trudno oczekiwać "rewolucji" skoro wydaję się, że organizm jest zdrowy i funkcjonuje poprawnie.
Doktryna szoku o której traktuje szkołą chicagowska mogła i powinna być zastosowana w Legii ,ale niezbędne zmiany trafiły na barierę finansowania . Owszem wymieniono Dyrektora Sportowego, szefa skautingu oraz trenera, zaszły pewne zmiany w kadrze zespołu ,ale są one płytkie i mało znaczące. Tym samym słowo stabilność w Rakowie i Legii mają inne znacznie , bowiem tam się nie polepsza, ale i nie pogarsza, natomiast w Legii zastój oznacza dalszy regres.
Trenerów Legii i Rakowa łączy zamiłowanie do powtarzalności. Samo pojęcie powtarzalności odnosi się do zupełnie innej rzeczywistości, niż takie pojęcia jak automatyzm schematyzm czy szablon. Z powtarzalnością mamy do czynienia na poziomie konkretnego zawodnika. To on ma grać powtarzalnie czyli w każdym meczu nie schodzić poniżej optymalnego poziomu. Tak jak w poważnych klubach , poważni trenerzy tak i Papszun i Runjaicz stawiają na tych, którzy najciężej pracują na treningach i tym przekonują ,że warto na nich stawiać w meczach. Różnica jest taka, że kadra zawodników gotowych na grę na poziomie czołówki ESy w Rakowie jest szersza , a przez to konkurencja większa. Taka postawa trenerów jest najuczciwsza i najbardziej sprawiedliwa , także jako metoda motywacji do pracy i do rozwoju czyli selekcji poprzez konkurencję. W poważnych klubach nie stawia się na tych zawodników, którzy grają niestabilnie , raz imponują , a innym totalnie zawodzą. Takie podejście implikuje jednak podstawową niewiadomą, a mianowicie co robić ,aby przewidzieć możliwości rozwojowe tkwiące w zawodniku , który dziś jest gorszy od kolegi, ale za kilka miesięcy może być lepszy pod warunkiem ,że będzie grał ,a nie siedział na ławie. Wymusza ona równocześnie na trenerze konieczność zmiany zawodnika na określonej pozycji , kiedy jego forma spadnie. Ten zmiennik musi dostać czas na wykazanie swej przydatności do gry. A to oznacza, że nie ma pewniaków, że stale trzeba dbać o formę. Poznaliśmy metody pracy Papszuna w Rakowie i Runjaicza w Pogoni , aby wiedzieć, że nerwowych, populistycznych i tym samym pozorowanych ruchów kadrowych spodziewać się po nich nie należy. To samo dotyczy młodzieży, bowiem oni w ocenie przydatności zawodnika do wykonywania zadań boiskowych nie kierują się wiekiem. Różnica jest taka ,że Papszun poznał dokładnie zalety i wady każdego zawodnika, natomiast Runjaicz dopiero poznaje i niestety popełnia błędy , nazwijmy to poznawcze, tak jak wczoraj kiedy zmiany zamiast poprawić jeszcze pogorszyły grę Legii.
Przy obecnym stanie wiedzy jest trudne do zrozumienia i do akceptacji ,że zawodnicy Legii mają siłę, mają wytrzymałość ogólną, mają szybkość biegową ,ale intensywność gry w wykonaniu zespołowym jest niższa od większości drużyn ligowych, w tym tak jak wczoraj diametralnie gorsza od Rakowa. Intensywność jest pochodną cechy motorycznej nazwanej szybkością wytrzymałościową ,którą kształtuje się treningiem interwałowym. To ta szybkość wytrzymałościowa sprawia ,że zespół Rakowa jest w stanie grać w równym, wysokim tempie przez całe spotkanie , a nasz zespół stosuje arytmię co w przełożeniu na nasze oznacza, że ma przestoje . I to te przestoje są naszą słabością, tym bardziej że tempo akcji w naszym wykonaniu nie jest na tyle szybkie, aby zdecydowanie wyprzedzać i dezorganizować grę rywali. To chyba z tej obserwacji bierze się pogląd, że Legia wygrywała, ale grała nieprzekonywująco . Wczoraj za to przekonywująco przegrała.
Lecz nie z powodu różnicy w przygotowaniu fizycznym nasza drużyna przegrała tak wysoko ,ale z tego, że trenerowi zabrakło logicznego myślenia . Legia jest na etapie organizowania swej gry wedle zmienionych założeń i dokonane pod koniec spotkania zmiany graczy ten chaos organizacyjny jeszcze pogłębiły , co dobrze od lat zorganizowany zespół Rakowa bezlitośnie wykorzystał.
Wczoraj mieliśmy możliwość obejrzenia jak w soczewce różnice w stylu gry Rakowa i Legii. O podstawowej charakterystyce naszych zawodników pisałem skrótowo tydzień temu , więc dodam tylko ,że u Augustyniaka wraz ze spadkiem wytrzymałości uwidacznia się brak nawyków środkowego obrońcy , a Johansson zachowuje się tak jak by robił łaskę, że w ogóle wychodzi na boisko.
Natomiast podstawowymi cechami graczy Rakowa są : u bramkarza Kovacevicza -pewność i sprawność, u Arsenicza - zdolności przywódcze i agresja, u Rundicza - spokój i wytrwałość, u Svarnasa - antycypacja i ruchliwość, u Tudora - dobra technika i pomysłowość , u Kuna - pożyteczność wynikająca z opanowanych nawyków taktycznych, u Papanicolau - niezwykłą pracowitość i ofiarność, u Czyża - odwaga i wysoka technika użytkowa, u Wdowiaka - szybkość startowa i nieprzewidywalność , u Ivana Lopeza - znakomita technika i klasa oraz jakość, u Gutkovskisa - siła i bojowość.
Zmiany jakich dokonał Papszun , a więc wejście Koczerhina za Czyża oraz Piaseckiego za Gurkovskisa nie zmieniły systemu ani obrazu gry , dopiero wejście Musiolika za Lopeza i Nowaka za Wdowiaka zmieniły ustawienie z 3-4-3 na 3-5-2 co okazało się dla nas zabójcze.
Natomiast Runjaicz wprowadzając Sokołowskiego za Baku zmienił ustawienie z 4-1-4-1 na 4-2-3-1 jednocześnie przesuwając strefę, zaś wejście Rosołka za Wszołka zmieniło ustawienie za 4-4-2. Kolejne wejścia Kramera i Kapustki zdezorganizowały nasz system gry.
Jak widać z charakterystyki zawodników Rakowa wysoka technika, poza nielicznymi nie jest ich cechą dominującą, co znajduje przełożenie w sposobie gry Rakowa . Raków gra prostą piłkę. Natomiast wyższe umiejętności techniczne większości zawodników Legii sprawiają, że nasz zespół nastawia się na grę kombinacyjną.
Wczoraj można się było przekonać, że rację mają ci , którzy twierdzą, że futbol to prosta gra.
Jeżeli ktoś spodziewał się , że Raków I Legia rzucą się na siebie bez asekuracji ,że postawią wszystko na jedną kartę, że będą bić się na całym boisku - mógł czuć się zawiedziony. Tylko ,że domaganie się takiej gry to przejaw marzenia o futbolu rodem z marnego podwórka. To brak spokoju, dojrzałości, brak poszanowania dla prawidłowej organizacji gry stanowią jedną z przyczyn degradacji naszej piłki. To co wczoraj przez większość czasu zaprezentowały Raków i Legia mogło cieszyć, z tego powodu, że czołowe zespoły starały się grać rozważnie , bezpiecznie , unikając poważnych błędów. Niestety drużyna Legia ma nieutrwalone podstawy taktyczne i nie potrafiła utrzymać reżimu i dyscypliny taktycznej. Nadto nasi zawodnicy popełniali rażące i na tym poziomie niedopuszczalne błędy. Chodzi o to, że nie każdy poważny błąd w każdym spotkaniu kończy się stratą bramki, lecz z takim rywalem jak silny Raków unikanie błędów musi być podstawowym obowiązkiem. Wczoraj Raków zdobył bramki po naszych dziecinnych błędach ,a mógł zdobyć ich więcej.
Szczególnie bolesne było to o czym wspomniał Gawin, a mianowicie ,że straty bramek spływały po naszym zespole jak woda po kaczce, że indywidualnie zawodnicy i drużyna jako całość nie reagowali adekwatnie do potrzeby odwrócenia niekorzystnego wyniku.
Sędzia Szymon Marciniak to stary wyjadacz , który z niejednego pieca chlebek spożywał ( czytaj sędziował na wielkich stadionach wielkim zespołom) , więc dla niego mecz na szczycie to nie pierwszyzna. On się w takich razach czuje jako ta ryba we wodzie, sędziuje na luzie, ale nie jest luzakiem , jest pewniakiem ,ale nie arogantem. Wydaje mu się, że potrafi zapanować nad każdą sytuacją, nad każdym zdarzeniem ba , nad każdym detalem.
Tyle tylko ,że nie wolno zapominać o służbie przepisom, bo to one wyznaczają granice samodzielności interpretacyjnej sędziego.
Wczoraj komentatorzy widząc w 18 'minucie machającego łapami Wdowiaka ,którego obalił chyba podmuch wiatru domagali się karnego dla Rakowa. I w tym błędnym przekonaniu niejako utwierdził ich Marciniak, bowiem taka sytuacja jest Zero Jedynkowa, albo jest faul i jest karny ,albo nie ma faulu i wtedy musi być kartka. Identyczna sytuacja miała miejsce w 55' . tylko, że tym razem "padakę " zrobił Gutkovskis. A Marciniak znowu udał, że nic się nie stało. Przepis w takich przypadkach jest jasny, wsparty wytycznymi FIFA , a mianowicie zawodnik może się przewrócić w dowolnym miejscu na boisku ,ale kiedy taki upadek ma miejsce w polu karnym i nie został on spowodowany nieczystym zagraniem rywala , a mimo to ten ,który upadł domaga się gestami, głosem podyktowania rzutu karnego traktuje się takie zachowania jako próbę wymuszenia co musi skutkować udzieleniem napomnienia.
Podobnie tolerancyjnie potraktował Marciniak Johanssona, którego faul z 38' polegający na nierozważnym ataku z tyłu w nogi rywala z użyciem nadmiernej siły powinien zakończyć się wykluczeniem z gry. Marciniak ukarał Szweda tylko żółtym kartonikiem ,ale po kolejnym faulu na Kunie powinien on zostać ukarany drugą taką sama kartką. Ja rozumiem ,że Marciniak ma awersję do tego ,aby sędzia swymi decyzjami kartkowymi przyczyniał się do rozstrzygnięcia wynikowego ,ale tolerancja ma swoje granice i nie jest rolą sędziego udzielanie kredytu winnym graczom . Nadto w 28' nie zauważył faulu w polu karnym i dopiero VAR skorygował błąd sędziego. Oczywiście miał więcej trafnych decyzji , jak np. ta z 63' kiedy to w starciu Slisza z Czyżem ten ostatni doznał poważnej kontuzji , a sędzia zgodnie z przepisami uznał , że w obopólnej walce o piłkę nie ma miejsca na odgwizdanie faulu.
Ten przegląd newralgicznych decyzji pokazuje ,że Marciniak zabazował na rutynie i się na niej zbyt często zawodził .
This is a comment on "Raków - Legia 4-0: Przepaść"