A+ A A-

Zezem. W kalejdoskopie cz. 49

Życie, w którym uczestniczymy, przesuwa się w każdej dziedzinie. Jedni powiadają, że ku przodowi, inni, że wcale nie. Ale takie są namacalne fakty. Jedni je ignorują, inni starają się nadążać za stale przyspieszającym i uciekającym czasem. Nie ulega wątpliwości, że te przemiany mają swoich liderów i autsajderów, a także tych, którzy zupełnie wypadli z toru jazdy.

Nie inaczej jest z piłkarskimi trenerami. Zauważmy, że wielu z nich było na topie, mieli swoje 5 minut, byli hołubieni, popularni, ale nic nie trwa wiecznie, więc doznali upadku, który po wejściu na szczyty był podwójnie bolesny. Kiedy słuchamy wypowiedzi zawodników o trenerach i czego od nich oczekują to pierwsze przymiotniki tyczą cech charakteru tzw. porządnego człowieka: ambitny, pracowity, sprawiedliwy. Czasem dodają, mocny merytorycznie. Całkowicie pomijają to jakie osiąga wyniki. A dobry trener to po prostu ten, który ma wyniki. Rodzi się zatem pytanie: czy jest recepta na sukces?

W filmie „Potwór” jest znakomita scena egzaminu, który ma zdawać z języka chińskiego w narzeczu mandaryńskim Roberto Benigni. Chodził na kursy nauki tego języka i wkuwał go pilnie. A śmieszność sceny polega na tym, że Benigni wszedł na egzamin, egzaminatorzy poświergotali, a on posłuchał, wstał i wyszedł. Czekającym na wynik oznajmił, że egzaminatorzy z Chin nie znają chińskiego. Drążąc temat, można zapytać czy zawodu trenera można się nauczyć, a jeżeli tak, to gdzie i jak? Za moich młodych lat, aby być trenerem w I lidze, trzeba było mieć skończone studia kierunkowe, odbyć staż trenerski oraz mieć na koncie sukcesy z drużynami niższych lig. Dla zatrudniających trenera były to przesłanki świadczące, że taki delikwent już coś umie, że podstawy zawodu ma opanowane. Dziś takich wymogów nie ma, więc w zawodzie jest wiele osób nieprzygotowanych i po prostu niedouczonych. Jeszcze 20 lat temu od trenera wymagano, żeby samodzielnie potrafił przygotować zawodników do sezonu pod względem motorycznym. I znowu dziś, pod pozorem specjalizacji, trener I drużyny ma do dyspozycji specjalnego trenera przygotowania fizycznego. Bodaj ostatnim, którzy sam przygotowuje graczy fizycznie jest Franciszek Smuda. Franek pewnie wyciąga przed każdym treningiem stary, zapisany notatnik i ordynuje ćwiczenia. A te zapiski są z zajęć jakie ponad 40 lat temu jako trener prowadził Andrzej Strejlau. Taka to jest w wykonaniu Franza miara postępu. Na przygotowaniu fizycznym wykładali się tacy trenerzy jak Skorża, Fornalik, Michniewicz, Berg czy Urban. A wykładali się, bo komplikowali proste rzeczy. Dawniej taki kapral w wojsku wiedział, bo go na kursie dowódców drużyn nauczyli, jak prowadzić zaprawę poranną, aby żołnierze mieli odpowiednią kondycję i szybkość. Podobnie w piłce nożnej podstawą było wybieganie. Ale piłka nożna w ciągu wielu lat rozwinęła się nie w stronę wytrzymałości, lecz w kierunku szybkości. Jeżeli więc przed iluś tam laty mówiło się o ciężkiej pracy to wiedzieliśmy, że idzie o wielkość przebiegniętego kilometrażu, teraz ten termin powinien oznaczać jak intensywnie odbywa się trenowanie. Nieżyjący już dr. Wielkoszyński powiadał, że szybkość robi różnicę. Tylko znowu można zapytać: ilu naszych trenerów posiadło umiejętność przygotowania pod względem szybkościowym? W takiej Legii prezes pojechał za granicę, gdzie mu pokazano nowoczesną aparaturę do pomiarów parametrów wysiłkowych zawodnika. Jak przyjechał to zakupił i dziwował się, że nikt nie korzysta. Jak typowy neofita. Bo z tymi pomiarami to jest tak jak np. z badaniami krwi. Trzeba umieć je czytać, a fachowo potrafi to tylko wykształcony medyk. W pracy treningowej jest jeszcze trudniej, bo nie tylko trzeba wiedzieć co które dane znaczą, o czym świadczą, ale trzeba umieć wyciągać z nich wnioski i umieć je zastosować. Samo mierzenie temperatury termometrem nie wyleczy chorego. Tak więc wracamy do początku rozważań, a mianowicie od trenera drużyny piłkarskiej należy wymagać, aby wiedział jak trenować piłkarzy, jakie obciążenia w jakim okresie stosować, aby ich przysposobić do wysiłku meczowego. Aparatura powinna mu w tym jedynie pomagać, bo podstawowej wiedzy nie zastąpi. Ale też taki trener musi mieć na tyle wiadomości, aby kierunkować procesami treningowymi i kontrolować ich prowadzenie przez pomagiera.

We współczesnym futbolu przygotowanie fizyczne warunkuje prowadzenie gry na odpowiednim do    umiejętności techniczno-taktycznych zawodników poziomie. Są tacy trenerzy, którzy uważają, że taktyka jest dobra na wszystko. I że to ona decyduje o przewadze jednej drużyny nad drugą. Mozolnie wyuczali wykonywania zadań w obronie i w ataku, pełnienia ról boiskowych, właściwych zachowań w różnych sytuacjach itp. W swoim przekonaniu o sprawczej roli taktyki dochodzili do wniosku, że kiedy prowadzona przez nich drużyna wygrywała to dlatego, iż obmyślili wyśmienitą taktykę, ale kiedy przegrywała to dlatego, że zawodnicy nie realizowali założeń. Ci nabożni taktycy mają zwykle tysiąc pomysłów na minutę i są święcie przekonani, że każdy z nich jest tym jedynym i najlepszym. Taki Michniewicz przed 10 laty po zdobyciu tytułu mistrza Polski z Zagłębiem Lubin grając w ustawieniu 4-4-2, w eliminacjach do LM ze Steauą postanowił je zmienić na nowocześniejsze 4-2-3-1. Rumuni w tamtym czasie byli w kryzysie i być może Zagłębie grając wypróbowanym sposobem, by ich wyeliminowało, ale obeszło się smakiem. Z ostatnich trenerów Legii w taktyczności specjalizował się Berg i też potrzeby zmian nie widział. Natomiast trener Probierz i prowadzona przez niego Jagiellonia zaskakiwała taktyczną zmiennością i dostosowaniem każdorazowo gry własnej do konkretnego przeciwnika. Nie zawsze trafiał celnie, jak jesienią z Legią i Wisłą Płock, ale częściej taktyka była skuteczna. Należy wszakże zauważyć, że samo pojęcie taktyki jako zespołu wyuczonych, wyćwiczonych i wytrenowanych zagrań uległo ewolucji. Znacznie szybsza gra na skróconym polu gry wymaga od zawodników podejmowania szybkich decyzji co zrobić z piłką. Uczenie zawodników jak grać poczyna tracić sens. Od trenera należy wymagać, aby uczył graczy tego co można nazwać umiejętnością czytania gry, czyli wpływaniem swoimi zagraniami na przebieg gry oraz przewidywaniem ich skutków. Zawodnik powinien wiedzieć co ma w konkretnej boiskowej sytuacji robić, jak się zachować, gdzie być kiedy przeciwnik ma piłkę i gdy to my ja posiadamy. Ustawienie przez które realizowano taktykę, a które jeszcze nie tak dawno było dogmatem, bo pozycja na boisku wyznaczała zadania, dziś przestało pełnić tę zasadniczą funkcję. Ustawienie takie czy owakie sprowadza się obecnie do wpisania na kartce papieru pozycji graczy na boisku dla potrzeb telewizji, bo na boisku każda drużyna inaczej gospodaruje siłami kiedy się broni i kiedy atakuje. Im drużyna posiada zawodników o wyższym poziomie gry tym rola tzw. taktyki mniejsza. Niestety w polskie piłce mamy do czynienia ze słabszymi pod względem klasy zawodnikami i trenerzy muszą ich niejako wspomagać dobraną do ich umiejętności wykonawczych taktyką. Poza nielicznymi wyjątkami nie potrafią tego dobrze czynić, więc w rozgrywkach europejskich przeważnie ‘dajemy ciała’.

Wielu trenerów upatruje przyczyn sukcesów i porażek w czymś co nazywają mentalnością. Nie szukają ich tam, gdzie mają o zachodzących procesach jakąś wiedzę, ale tam gdzie są ignorantami. Krzewią jakieś mistyczne zgoła przekonanie, że istnieje tzw. mentalność zwycięzców. Wierzą oni, że  drużyna stanie się lepsza, a przyszłość jaśniejsza jeżeli przekształcą nie wadzącego nikomu introwertyka w zarozumialca. Sprowadza się to do wpajania przekonania, że życie należy do tępaków przeświadczonych o swoich zaletach. I na tym polu trenerzy doznają najboleśniejszych porażek. Wytwarzając takie przekonanie o wszechmocy zawodniczej, sami odzierają się z resztek autorytetu niezbędnego do kierowania innymi. Bowiem podstawą skutecznego zarządzania jest poddanie się temu reżimowi przez podwładnych i elementarne posłuszeństwo z ich strony. Zarozumiały pyszałek do słuchania i wykonywania nakazów i zakazów skory nie jest. Z drugiej strony świadomość człowieka płata figle tam gdzie się tego najmniej spodziewamy. Taka pewność siebie, jak wykazują badania, nie jest stanem permanentnym. Działa tu zasada wahadła. Im bardziej wychyli się ono w stronę entuzjazmu, tym bardziej ma skłonność do odchylenia w stronę stanów lękowych. W obu przypadkach trenerzy tracą kontakt z zawodnikiem, co jest początkiem ich końca. Nawet tak fachowo przygotowani do zawodu trenerzy jak Skorża, Zieliński czy Michniewicz właśnie z powodu utraty więzi z podopiecznymi mieli okresy rozczarowań. Nadmierna wiara w siłę „głowy” często prowadzi do utraty zdrowego rozsądku.

Wielu mędrców zastanawia się nad przyszłością piłki nożnej. Ja do tych mądrych, ani do filozofów futbolu nie należę, więc na swój użytek pozwolę sobie na stwierdzenie, że piłka nożna to jest prosta, ale przecież nie prostacka gra. Bardzo wiele powiedzeń i tzw. prawd piłkarskich jak te, że drużynę buduje się od tyłu, czy że im więcej czasu my mamy piłkę tym lepiej, odchodzi do lamusa.

Kiedy oglądamy nowocześnie grające drużyny to ich gra sprowadza się w istocie do dwóch faz: ataku i obrony. Faz przejściowa, kiedyś dominująca, a więc przygotowanie się do ataku i ustawienia się w obronie, ulega redukcji. Wynika to właśnie z właściwego wykorzystania rosnących stale możliwości fizycznych zawodników. Celem nie staje się skrócenie pola gry, ale zdobywanie terenu z piłką i piłką. Przez ostatnich z górą 10 lat wskutek coraz lepszego przygotowania szybkościowo-wytrzymałościowego zawodnicy mogą przemierzać więcej kilometrów i tym samym być częściej w poszczególnych rejonach boiska. Doprowadziło to do pomniejszenia pola, na którym odbywa się gra poprzez jego skrócenie i zawężenie. Obecnie następuje następna faza ewolucji. Mianowicie coraz częściej wygrywa ten zespół, który dla swoich działań zdobywa więcej terenu kosztem przeciwnika. Miernikiem gry staje się jej skuteczność i efektywność. Tym samym coraz mniej miejsca piłka zawodowa pozostawia entuzjastom i amatorom. Światem futbolu zawiadują profesjonaliści.

I tu po wywinięciu zgrabnego pirueta wracamy ab ovo. To piłkarze mają najwięcej racji oczekując od trenera, że będzie spolegliwym człowiekiem, a dopiero w drugiej kolejności całą buzią fachurą. I na niezrozumieniu tej fundamentalnej prawdy wielu trenerów fika kozła. Często nie ze swojej winy, gdyż nie są uczeni, głównie w wymiarze praktycznym, jak postępować z dużą grupą ludzi, aby nie tylko wciągnąć ich do wspólnej realizacji celu, ale aby sami ten cel chcieli osiągnąć. A tu bez technik manipulacyjnych, zwanych uczenie socjotechniką daleko się nie zajedzie. Bo serce małolata wszystko przyjmie, ale braku serca nie.

Twoja opinia

Nazwa uzytkownika:
Znaczniki HTML są dozwolone. Komentarze gości zostaną opublikowane po zatwierdzeniu. Treść komentarza:
yvComment v.2.01.1