A+ A A-
  • Zbyszek
O tym, że już nie ma dziennikarzy . Są hieny pismacze. Gdyby zastosować periodyzację przedmiotowo-chronologiczną można by orzec, że tak gdzieś do 1977 roku dziennikarze sportowi wiedzieli o sporcie i sportowcach znacznie więcej niż pisali, następnie do około 1993 roku wiedzieli coraz mniej, a pisali coraz więcej ,a ostatnie dwadzieścia kilka lat to przymus pisania, przy braku wiedzy. Doszło do tego ,że kiedy Paweł Zarzeczny był redaktorem naczelnym PS to kazał pismakom zmyślać wywiady z piłkarzami. A do tego ten koszmarny język. Już pewnikiem te czasy przyjaźni dziennikarzy z piłkarzami nie wrócą, tak jak i wolne kontakty zawodników z kibicami . I nie chodzi tu tylko o tzw. klauzule poufności, niedziałania na szkodę itd. ale o zamykanie się przed drugim człowiekiem na wszystkie możliwe sposoby co jest wynalazkiem ostatnich czasów.. Mnie nie chodzi o katalogowanie przyczyn tego stanu rzeczy , gdyż mają one wieloraki i systemowy charakter i wszystkich ich wymienić nie sposób. W oczy aż kłuje gigantyczny wzrost ilościowy środków przekazu ( telewizja, radio, prasa, internet, telefonia) co spowodowało zwiększone zapotrzebowanie na informację, co przy zamykaniu dostępu do niej spowodowało konieczność zmyślania i nadawania błahym zdarzeniom wymiaru sensacji. Przy czym jedni czynią to z niejakim wdziękiem ,a inni z chamską arogancją i ignorancją. Z pewnością to zjawisko wynika także z faktu znacznej nadpodaży dziennikarzy na rynku. Nie bez znaczenia jest także zwykła ludzka zawiść, bowiem pismactwo nie może pogodzić się z tym ,że ono tak ciężko wykształcone zarabia wielokrotnie mniej niż te nieuki piłkarskie. W pierwszym okresie krytyka miała charakter merytoryczny i była do przyjęcia dla krytykowanego. Od czasów selekcjonera Gmocha przyjęła ona charakter opozycyjny co podzieliło środowisko na dwa obozy ( nie rozwinę tego tematu). Anatomię zjawiska dychotomii ubarwię kilkoma cytatami i chciałbym zwrócić uwagę na walory językowe tekstów ( dziś prawie nikt tak po polsku pisać nie potrafi). Początkowo jak Gmoch został selekcjonerem spotkał się z dziennikarzami i uzyskał od nich obietnicę pomocy np. przy wprowadzaniu rywali w błąd. Czyli zaczęło się pięknie o czym świadczy fragment artykułu pisarza Waldemara Łysiaka w "Literaturze" o Gmochu: " Pożyczyłem mu napoleończyka Jominiego " Zarys sztuki wojennej " . Drugiego z wielkich teoretyków - Clausewitza nie chciał, bo już znał. Jego pasja w pochłanianiu wielkiej literatury o strategii i taktyce nie owocuje salonowym cytowaniem, tylko adaptacją - wyciąga wnioski i to co uzna za cenne adaptuje do swoich potrzeb . W przerwie meczu , w szatni pełnej umorusanych piłkarzy nagle uklęknie na posadzce, która będzie dlań szachownicą porucznika von Reisswitza ( jeden z wynalazców Gier Wojennych ) , rozejrzy się szukając figur i z ich braku chwyci kilkanaście białych , plastikowych kubków do herbaty i w ciągu 2 minut rozegra nimi symulację układu taktycznego podczas drugiej połowy. Na ich twarzach nie drgnął żaden mięsień i to wcale nie przez zmęczenie, nie dziwili się - ich już nie zaskoczy. Zaskoczyłby swoją drużynę tylko tym ,gdyby przestał pracować nad coraz to nowymi sposobami optymalizacji gry. On chce ich nauczyć jednego - jak mają być najlepsi ". Chapeau bas!. Inny znakomity dziennikarz Krzysztof Mętrak tak pisał " Dla trenera zarówno "szakale" dziennikarze , jak i "krwiopijcy" działacze są nieodzowni. Może im bezkarnie wymyślać od osłów powiększając tym własną frustrację. Może ich lekceważyć powiększając w ten sposób zakres swej śmieszności. Można wszystko - nie czyniąc sobie uszczerbku - jeśli są wyniki. A jeśli ich nie ma?". W owych zamierzchłych czasach środowisko dziennikarskie nie było tak jednolite czyli prawie mafijne jak w dzisiejszej dobie i różnice zdań było normą ,a nie wyjątkiem. Dlatego też Gmoch mógł po okresie czułości tak powiedzieć " ... ja im nic nie powiem oprócz jednego zdania. Skończyło się : nie mamy sobie niczego do powiedzenia. Nie będę rozmawiał z ludźmi, którzy permanentnym jadem, złośliwościami , jakimiś dziwnymi gierkami pokazują swoją całkowitą niekompetencję w sprawach piłki nożnej. ... nie będąc uczciwymi i kompetentnymi krytykami nie mogą być dla mnie partnerami ... ". Dokładali mu za to np. w "Kulturze" Bohdan Tomaszewski domagając się skończenia z " całą tą teoretyczną abrakadabrą tj przenaukowieniem treningów i grać prostą piłkę " czy Jan Ciszewski w komentowaniu kwestionując wpływ Gmocha na grę. Odpowiedział im wspomniany Łysiak :" Gmoch przestał dla paru istnieć z tej prostej przyczyny ,że zrobił wyłom w tradycji - nie dał sobie narzucić " głupawego kapturka " , trenera - poczciwca , którego można " protekcjonalnie" poklepać po plecach , kupować pochlebstwami , bądź łagodnie strofować w Studio Sport. Trudno było powstrzymać się "sławom " drugiego sortu podszczypywania trenera skoro takie "sławy" go zaatakowały ". Na łamach krakowskiego "Tempa" ukazał się wywiad z bratem Gmocha w którym mówił on tak " Mówienie o propagandzie sukcesu rozbawia mnie . Tak jakby wszyscy tego unikali, a zrodziła się u nas. Wszystkie państwa, wszyscy politycy lgną do sukcesu, do sportu, bo to im przynosi popularność. Jeżdżą na mecze, lansują się. Każdy człowiek, każda instytucja pragnie tego. To patologia nie chcieć sukcesu. Trener właśnie po to pracuje.Czy można winić trenera za to ,że dąży do sukcesu ?". Lata Gmocha to był okres przełomu w stosunkach ludzi piłki i świata dziennikarskiego. Po nich nastąpiła najpierw " zimna" a potem "gorąca wojna" . Niektórzy jeszcze pamiętają aferę na Okęciu kiedy to dziennikarz, który całą noc pił gorzałę z bramkarzem Młynarczykiem na falach Polskiego Radia oskarżył trenera Kuleszę ,że na Maltę zabiera pijanego piłkarza. Za Młynarczykiem wstawili się najlepsi piłkarze i drużyna w komplecie wyleciała na mecz. Po powrocie 4 z nich nazwanych "bandą czworga " zostało na krótko zdyskwalifikowanych . W rok po tym wydarzeniu doszło do incydentu kiedy to Antoni Szymanowski odmówił dziennikarzowi wywiadu o 6 rano co ten opisał jako butę, arogancję piłkarzy i olewanie opinii publicznej. Za co Boniek nazwał dziennikarzy szakalami i zostali oni oszczekani w samolocie , którym razem lecieli na mecz z Holandią. Pewno większość zapamiętała jak krewki Piotr Świerczewski publicznie naubliżał dziennikarzowi na MŚ W 2002 roku, a parę lat później pobił jednego z nich. W swojej książce Roman Kosecki wspomina o swoich utarczkach z pismakami i o tym jak pięściami wbijał im rozum do głowy. Można dociec, że piłkarze grają coraz lepiej, sama piłka nożna jest coraz bardziej profesjonalna i korzysta z najnowszych zdobyczy nauki stając się nowoczesnym widowiskiem. Natomiast świat pismaczy nie tylko nie nadąża, ale cofa się w rozwoju i staje się balastem . Dlatego proszę nie dziwić się memu zniesmaczeniu , a właściwie obrzydzeniu tymi których nazywam hienami pismaczymi. Również większość współczesnych książek wspomnieniowych sprowadza się do opisów chlania i rozrabiania i nie ma w nich słowa o piłce nożnej. A przecież my wielu sportowców nie pamiętamy dlatego ,że się upijali ,ale dlatego ,że byli znakomitymi piłkarzami odnoszącym sukcesy. Nie mam zamiaru zanudzać nikogo przypominaniem "starych" tekstów o Legi więc ograniczę się do dwóch niedawnych . Pierwszy tyczy oskarżenia trenera Michniewicza o czyn przestępczy opisany w art. 165 Kodeksu Karnego a mianowicie ,że będąc chorym na chorobą zagrażającą zdrowiu i życiu innych świadomie nią innych zarażał. Od razu napiszę, że gdyby to na mnie trafiło już bylibyśmy z pismakiem i jego wydawcą w Sądzie. Nie dlatego, że jestem pieniaczem , ale dla przykładu, bowiem trzeba powstrzymać wszechwładzę tych "mord zdradzieckich" . Oskarżyłbym ich o naruszenie art. 212 Kodeksu Karnego czyli o karalne pomówienie, zaś w Sądzie Cywilnym o naruszenie art. 23 Kodeksu Cywilnego czyli mojej godności i prywatności. Oczywiście wyroki w obu postępowaniach byłyby niekorzystne dla łachudry , gdyż Sąd zapytałby go jakie on ma kwalifikacje ,aby oceniać stan zdrowia i stawiać diagnozy co komu dolega czyli na jaką chorobę cierpi. Uważam ,że trzeba zmusić chamów do okazywania szacunku, jak sami nie wiedzą co to jest. W drugim przypadku nieuki podają gównolizie sytuację finansową Legii opisując ją jako tragiczną. Już pomijam ,że jest to kotlecik mocno nieświeży , bowiem Legia w internecie opublikowała sprawozdanie złożone w sierpniu 2020 do KRS, za 2019 rok i wgląd w niego może mieć każdy. Lecz wnioski z tej lektury wyciągnięte świadczą albo o całkowitej ignorancji, albo o świadomej złej woli lub wręcz kłamstwie. Każdy powinien wiedzieć, że we współczesnej działalności opartej na kapitale nie ma rozwoju bez kredytów np. na inwestycje, itd. Nie wielkość zadłużenia firmy decyduje o jej kondycji finansowej, ale to czy jest ona w stanie na bieżąco regulować swe zobowiązania pieniężne. A Legia je bez problemów reguluje. Sytuacja finansowa Legii na przestrzeni ostatnich 2 lat uległa polepszeniu, a nie pogorszeniu. Oczywiście byłaby zdecydowanie lepsza, a pole manewru np. przy transferach większe ,gdyby Legia awansowała do Europejskich Pucharów. Trener Michniewicz ma jeszcze kilka miesięcy na zbudowanie drużyny zdolnej do osiągnięcia tego celu. O tym, że własność nie daje patentu na mądrość. Tym razem porównam niektóre cechy i aspekty decyzji i działań właścicieli Legii Dariusza Mioduskiego oraz Rakowa Michała Świerczewskiego. Mioduski ukończył bodaj najbardziej renomowaną uczelnię świata czyli słynny Harvard w Bostonie zdobywając dyplom prawnika. Świerczewski ukończył informatykę na Politechnice Częstochowskiej. Mioduski po studiach pracował w kancelariach prawnych, a po powrocie do Polski został prezesem zarządzającym Grupy Kulczyk. Od razu wsiąkł w świat korporacji i przejął jego wartości. Natomiast Świerczewski jeszcze będąc na ostatnim roku studiów zaczął działalność na własny rachunek zakładając sklep ze sprzętem komputerowym o nazwie X com. Jako pierwszy w Polsce wpadł na pomysł sprzedaży komputerów i osprzętu przez internet. Pierwszy milion obrotu przekroczył w roku 2005 po 3 latch działalności. Również jako pierwszy wprowadził na rynek części komputera , które wydawały się wcześniej nie do wymiany jak np. twardy dysk oraz zorganizował sieć sklepów i punktów napraw sprzętu. Pierwszy miliard obrotu zaliczył w 2018 roku ,a obecnie pewnie zmierza do podwojenia obrotów. Zaś Mioduski po odejściu z Holdingu Kulczyka zasiada w Radach Nadzorczych różnych firm. Obaj w podobnym czasie weszli do piłki jako współwłaściciele klubów i obaj je po paru latach w 2016 przejęli na swoją własność. Przy czym Raków był w II lidze ,zaś Legia Mistrzem Polski opromienionym udziałem w LM i LE, z budżetami Legia 280 mln , zaś Raków 2,5 mln. Lecz po przejęciu klubów obaj pokazali całkiem odmienne podejście do kierunku działalności i jej metod. Mioduski postanowił niczego nie zmieniać , natomiast Świerczewski postawił na nowe otwarcie. Jasno wskazał, że interesuje go gra Rakowa w Ekstraklasie i od razu wymienił trenera. Przy czym sam dobrał nowego stawiając jako podstawowe warunki : wyższe wykształcenie kierunkowe, kilka lat pracy jako szkoleniowiec i osiągniecie jakiś sukcesów. Były to warunki brzegowe, zaś w toku rozmów, testów, opracowań i opinii psychologa właściciel sprawdzał taki cechy jak ; wiedzę z zakresu zarzadzania, równowagę psychiczną, odporność, opanowanie, ambicję, sprawność intelektualną, chęci doskonalenia się, otwartość na nowości i rzetelność. Przy takim podejściu tacy jak Magiera, Jozak, Klafuricz czy Vukovicz nie byliby w ogóle brani pd uwagę nawet jako trenerzy drugoligowca lub odpadliby w przedbiegach. Dobór trenera w drużynie piłkarskiej jest warunkiem sine qua non powodzenia , gdyż to on jest twórcą i jednocześnie realizatorem.Wybór padł na Marka Papszuna i okazał się strzałem w dziesiątkę. Papszun dobiera do drużyny zawodników pod kątem potrzeb i charakteru np . lewonożnego środkowego obrońcę ,a przy tym walczaka, a nie tego kto się trafi jak np. w Legii. A do tego Papszun jest pragmatyczny, gdyż kiedy został trenerem to rozstał się z większością zawodników , podobnie było po awansach do I ligi i Ekstraklasy. Nie można bowiem budować drugiej Polski z pierwszą żoną jak przed 45 laty awizował Jan Pietrzak. W ogóle w tym Rakowie to oni do spraw podchodzą racjonalnie i mówiąc otwarcie, uczciwie. Wiedzą, że jak by płacili nie wiadomo jak dużo miernemu graczowi to on i tak nie będzie lepszy i że cena zawodnika zależy od popytu na niego ,a nie od zachcianek managera. Z naborem zawodników nie mają problemów, gdyż trener pokazał, że zawodnicy pod jego kierunkiem czynią duże postępy. No i pora na bilans. Raków w 4 lata awansował z II ligi do czołówki Ekstraklasy, jego budżet wzrósł do 22 mln zł nie licząc oddzielnego funduszu transferowego. Legia przez te lata nie awansowała do europejskich pucharów, a budżet zmalał do 109 mln zł. Jeden z pieniędzy czyni pożytek, a inny zbytek. Jeden z niczego robi coś ,a drugi z czegoś nic. O tym, że systemy też grają. Pisałem po poprzednim meczu ,że Michniewicz chciałby mieć komfort możliwości gry różnymi systemami i zmiany ustawienia w trakcie spotkania. Wczoraj byliśmy świadkami oblekania chęci w boiskową rzeczywistość. Legia bowiem wyszła w ustawieniu 3-4-2-1 ,a po zejściu Martinsa i wprowadzeniu w 50 minucie Lopesa zagrała w systemie 3-5-2. Być może tak szybkie wprowadzenie nowego systemu było efektem fatalnej postawy w meczach ze Stalą i Podbeskidziem, być może odpowiedzią na takie granie Rakowa, a pewnikiem chęcią skuteczniejszej obrony. Oczywiście widzieliśmy ,że trener wystawiając lewonożnego Hołownię jako stopera z Podbeskidziem oraz jako ofensywnego pomocnika Slisza szykuje rewolucję ,ale mimo to szybkość i przyznajmy to, skuteczność , przedsięwzięcia z lekka były zaskakujące. Wśród analityków system 3-5-2 i pochodne 3-4-3 lub 3-4-2-1 itp. budzi raczej negatywne opinie. Jest on co prawda zgodny z trendem wzmacniania obrony oraz ma oparcie w nauce statystyki piłkarskiej ,która dowodzi, że prawie dwa razy więcej razy wygrywa ten zespól , który traci mało bramek niż ten, który dużo ich zdobywa. O meandrach wyciągania trafnych wniosków ze statystyk postaram się pisać po kolejnych meczach Legii. Natomiast takie ustawienie jest programowo krytykowane jako sprzeczne z tendencjami rozwojowymi piłki , które zaczęto przed blisko 50 laty w Ajaxie ,a które określane są jako futbol totalny. Na razie niedościgłym wzorem i marzeniem jest taka gra w której wszyscy zawodnicy są równomiernie obciążeni zadaniami tak destrukcyjnymi , jak konstrukcyjnymi i egzekucyjnymi. Ale niezależnie od zadowolenia z wyniku wczorajszego meczu to Legię czeka jeszcze wiele pracy nad jego doskonaleniem i koniecznością większego zaangażowania graczy tzw. wahadłowych, bowiem wczoraj wbrew założeniom systemowym decydującą rolę sprawowali zawodnicy najbardziej pracowici, a wiec Kapustka . Slisz i Pekhart. O tym, że wypada po każdym meczu znaleźć uzasadnienie dlaczego jeden zespół przegrał ,a drugi wygrał. Zacznijmy od Rakowa. Zademonstrowali oni lepsze od naszych ustawianie się wobec piłki, mądrzejszą i bardziej ekonomiczną grę bez piłki, skuteczniejsze gospodarowanie przestrzenią. Efektem tego był mniejszy wysiłek włożony we własną grę oraz w przeciwdziałanie naszym atakom. Pokazali grę dojrzałą , grali kolektywnie na dużym zgraniu, zrozumieniu i pomocniczości. Na tym tle raził prymitywizm we wprowadzaniu piłki do gry, gdyż w zasadzie robili to poprzez wykopywanie piłek górą na połowę Legii. Oznaczało to, że bezpieczeństwo postawili przed ewentualną wygraną. Teraz pora na Legię. Rzucała się w oczy mała efektywność wprowadzania piłki do gry. Nie było co prawda górnych wybić na uwolnienie ,ale podania, które szły dołem rzadko trafiały do adresata. Jeszcze i Mladenovicz i Wszołek nie złapali rytmu gry na wahadle. gdyż zbyt wiele ich było w środku boiska i na własnej połowie ,a zbyt mało na połowie rywali. Przez prawie 30 minut nie było z naszej strony żadnej akcji oskrzydlającej i kiedy do boju ruszył Wszołek całkowicie zaskoczył tym zrywem rywali i stracili oni przez swoje gapiostwo bramkę. Przy czym Wszołek mimo ,że mniej się nabiegał niż Mladnovicz , fragmentami przypominał sobie jak grywał w Anglii w QPR na tej pozycji. Obie drużyny mimo systemowego wzmocnienia liczebnego i organizacyjnego obrony zbyt łatwo pozwalały na wchodzenie w rejon własnego pola karnego zbyt wielu rywalom. Nie były to z obu stron składne akcje, a raczej liczenie na błąd lub na przypadek. I Raków i Legia praktycznie zaniechały granie w ofensywie szybkim atakiem. Raków chciał zdobyć bramki grając za plecy naszych obrońców .,a my grając atakiem pozycyjnym po obwodzie z dośrodkowaniami . Jednak u obu zespołów raziła powolność i schematyzm w atakach. Nie był to mówiąc trywialnie dobry mecz. Nas jednak zadawala rekompensata w postaci wygranej. Na uwagę zasługuje debiut 18 letniego Jakuba Kisiela, który ma bardzo dobre warunki fizyczne , jest bardzo dobrze wyszkolony technicznie, jest kreatywny i moim zdaniem ma zadatki na klasowego ofensywnego pomocnika. Na pytanie dlaczego Legia wygrała odpowiedz jest prosta, bo mamy zawodników o wyższych umiejętnościach techniczno - taktycznych. Czyli nasi gracze lepiej wypełnili treścią ten sam system. O tym, że kapitan jest jeden. O tym, że Jędrzejczyk po zawaleniu meczu ze Stalą zrezygnował z funkcji kapitana drużyny pisałem. Gdyby to było w mocy Artura to przekazałby ją w ręce Artura Boruca. Lecz Boruc odmówił przyjęcia tej godności , bowiem jego zdaniem kapitanem powinien być zawodnik z pola ,aby swoim przykładem a nie tylko gadaniem, dawał dobre impulsy kolegom, a ponadto chce powoli ustępować miejsce Miszcie. W tej sytuacji Michniewicz , który pozornie szanował decyzję Jędrzejczyka ,ale się z nią nie godził ,nie chciał sam mianować kapitana i zarządził głosowanie z udziałem Artura, który został wybrany jednogłośnie. I wczoraj rozegrał bardzo dobre zawody. Po nocy nadszedł dzień . Oby na jak najdłużej.