- Kategoria: Ekspres Sportowy
- iocosus
Igrzyska - Paryż 2024
Święto Sportu czas zacząć! Kiedyś, gdy sport był oknem na świat, odbiór świętowania był jakby bardziej doniosły, dziś, gdy świat zmalał, jest na wyciągniecie ręki, a wrażenia, doznania z każdej strony bombardują napompowane cyfrowym bezpośrednim przekazem to i celebracja Igrzysk może nieco się nam zredukowała, spowszedniała. Ale nic to, świętujmy!
Rywalizacja na igrzyskach olimpijskich w Paryżu rozpocznie się 24 lipca, a zakończy 11 sierpnia. W stolicy Francji wystartuje 206 reprezentacji, w których znalazło się łącznie 10714 zawodników i zawodniczek. Sportowcy będą rywalizowali w 32 dyscyplinach składających się z 329 konkurencji. Wśród walczących o medale igrzysk nie zabraknie również Biało-Czerwonych. Polskę reprezentować będzie 210 sportowców - 113 kobiet i 97 mężczyzn. (polsatsport)
Decyzja o wyborze Paryża jako miasta organizującego igrzyska olimpijskie w 2024 roku została ogłoszona 13 września 2017 roku na 131. Sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego w Limie. Stolica Francji była jedynym kandydatem do organizacji tych zawodów. Był to wynik porozumienia z kandydaturą Los Angeles, które w zamian za rezygnację z ubiegania się o termin w 2024 roku zostało tego samego dnia organizatorem Igrzysk Olimpijskich w 2028 roku. Większość wydarzeń olimpijskich odbędzie się w Paryżu i jego regionie metropolitalnym, w tym w sąsiednich miastach Saint-Denis, Le Bourget, Nanterre, Wersalu i Vaires-sur-Marne. Faza grupowa koszykówki i finały piłki ręcznej odbędą się w Lille, 225 km od miasta gospodarza; regaty żeglarskie i niektóre mecze piłki nożnej odbędą się w śródziemnomorskim mieście Marsylia, oddalonym o 660 km od miasta-gospodarza. Zawody surfingowe zostaną rozegrane w oddalonym od Paryża o ok 15000 km Teahupoʻo na Tahiti, na terytorium Polinezji Francuskiej. Turniej piłki nożnej będzie rozgrywany w pięciu innych miastach: Bordeaux, Lyonie, Nantes, Nicei i Saint-Étienne. (wikipedia.org)
W 2014 MKOl przyznał gospodarzom większą swobodę wyboru dyscyplin, wobec czego Paryski Komitet Organizacyjny zdecydował o pozostawieniu wspinaczki, skateboardingu i surfingu, jednocześnie proponując dołączenie do programu breakdance'u, na co 8 grudnia 2020 MKOl wyraził zgodę. (wikipedia.org)
W ramach subiektywnych didaskaliów stwierdzę, że skoro mamy "breakdance'a" to dlaczego i nie wprowadzić "rock'n'rolla", przecież też bywa akrobatyczny i piszę to bez sarkazmu i zgryźliwości. No i "cheerleaderki", ich rywalizacja powinna być zrównoważona z dyscyplinami sportowymi, a nie stanowić dla nich dodatek i tylko samemu nie wiem czy ten postulat wynika z moich szlachetnych pobudek równouprawnienia, czy też, ponieważ "rywalizacja męska" w tej dyscyplinie by mnie raczej jednak mniej pociągała to tym samym czy nie wychodzę na klasycznego dziadersa!?
Mówi się o piętnastu szansach medalowych Biało-Czerwonych, po pięć w każdym kolorze. Nie wiem, czy to aby przypadkiem nie przedwczesna "propaganda sukcesu". Gdzieś kiedyś usłyszałem, że przedturniejowe prognozy laurów olimpijskich trzeba dzielić przez trzy żeby rachunek końcowy odpowiadał realiom!? W takim razie spodziewajmy się dorobku w granicach pomiędzy pięcioma (pesymiści) a piętnastoma medalami (optymiści).
W każdym razie kibicowanie, ściskanie kciuków i olimpijskie pitolenie czas zacząć!
Samemu się łapie że raz na cztery lata zdarza mi się szukać następczyń Renaty Mauer lub oglądać zawody łucznicze (stara, olimpijska dyscyplina, sprawdziłem - debiutowała w 1900 roku) tylko że powoduje mną właśnie kontekst igrzysk, a nie kibicowska zajawka na daną dyscyplinę. Taką mam przy siatkówce plażowej, kibicuję klasycznej, tej na piasku z doskoku, ale na Igrzyskach potrafi mnie właśnie pochłonąć. Zawziętym kibicem "kosza" nie jestem, znając jego pasjonatów popełniłbym świętokradztwo gdybym do ich grona się zaliczył, ale również chyba szybciej obejrzę 3x3 niż klasyczną i to nie tylko z powodu że będzie można kibicować naszym.
Szanując "klasykę" i "plażówka" w siatce i "uliczny" kosz będą moimi pozycjami obowiązkowymi.
A tak w ogóle, to "z wczoraj" myślałem że newsem olimpijskim dla czarnoelkowych "dyskutantów varowskich" będzie nieuznany gol dla Argentyny po dwugodzinnej przerwie w meczu z Marokiem!?
Na "X" załapałem się na viralową akcję Albicelestes z golem na 2:2 ale ona łapała zasięgi przez swoją ... niewiarygodność, a nikt "spalonym" głowy sobie nie zawracał. Mnie zastanowiło później, czy zawodnik który z rozpędu wpadł do siatki za linią bramkową bierze udział w grze, czy tez nie, ale po jeszcze jednym obejrzeniu akcji pozycja spalona Argentyńczyka była chyba w momencie strzału.
Tak czy owak, przerwany mecz na dwie godziny, który wydawał się zakończony jest już pierwszym olimpijskim kuriozum.
Iga Świątek w 1. rundzie turnieju olimpijskiego zagra z Rumunką Iriną Camelią Begu (nr 136). Potencjalne rywalki Polki w 2. rundzie to Nadia Podoroska (Argentyna) i Diane Perry (Francja). Blisko Igi w drabince są Linda Noskova (możliwa 3. runda) i Jelena Ostapenko (ćwierćfinał). W połówce Igi Światek są też m.in. Jelena Rybakina, Danielle Collins czy Naomi Osaka.
Magda Linette w 1. rundzie zmierzy się z Mirrą Andriejewą (Rosja), a Magdalena Fręch zagra z Wiktorią Tomową (Bułgaria). Turniej olimpijski zacznie się w sobotę 27 lipca." (sport.se.pl)
Mhm, być może Iga jest naszą największą nadzieją na olimpijskie złoto, zresztą trudno się dziwić skoro i taki fachman tenisowy jak Lech Sidor w Superaku twierdzi: "Jeżeli nie zgubi formy z Roland Garros, to tak naprawdę nie widzę rywalek, które mogłyby jej zagrozić." No to teraz napiszę, że dla mnie w potencjalnych meczach i z Ostapenko i z Rybakiną Iga nie będzie faworytką. Pod względem mentalnym z pewnością, to jej rywalki będą miały przewagę psychologiczną, ofensywną siłą gry również obie będą ją przewyższały, co Idze bardzo nie odpowiada. Na naszej faworytce będzie ciążyła większa presja, wszystko to razem do kupy sprawia że mam zdanie diametralnie przeciwne do Lecha Sidora.
Jeżeli wszystkie wymienione panie będą w swoim optimum lub w dyspozycji zbliżonej do niego to ewentualne mecze Igi z Ostapenko i z Rybakiną zapowiadają się jako bardzo wyrównane i na żyletki. Każdy wynik możliwy! Osaka gdyby stanęła na drodze też zapała żądzą rewanżu, a taki powrót i odwrócenie wyniku jak w RG może się już nie powtórzyć.
Ostatnia refleksja dobrze że w Wimbledonie Iga przegrała z Putincewą a nie z którąś z wymienionych tenisistek. No i jeżeli Barbora Krejcikowa utrzyma formę fizyczną, nic jej nie będzie dolegało, to w triumfatorce RG z 2021 roku widzę faworytkę całego turnieju, zatem może i drabinka nie była taka zła skoro w połówce Igi jej nie ma!? Co prawda inna Czeszka Noskowa już udowodniła że nie wolno jej lekceważyć. Ech, jak ja chciałbym być takim optymistą jak Sidor!
Odnośnie naszego Hubiego, to klnę prezesa PKOL Radosława Piesiewicza, że napuścił hejterów na niego. Hurkacz postąpił uczciwie, a działacz sportowy ma mu za złe że nie przycwaniaczył. Pewnie że mi żal Janka Zielińskiego, ale tego całego Piesiewicza posłałbym w trzy diabły, wstyd dla PKOL-u że ma takiego prezia.
Najfajniejsze są te niespodzianki, o jednej Iocosus wspomniał . Ja dorzucę Komara czy Kowalczyka .
Dopiero skończyło się i Euro, i Copa América. Co więcej, wystartowała właśnie najfajniejsza liga na świecie ;p Nie wymagaj ode mnie, bym w takich okolicznościach gapił się na niechciane, ułomne dziecko FIFA’y i MKOlu, jakąś pokraczną hybrydę rozgrywek młodzieżowych i seniorskich. O chryi w meczu Argentyny z Marokiem dowiedziałem się następnego dnia. Do tej pory nie chciało mi się sprawdzić o co dokładnie szło i, szczerze powiedziawszy, raczej już mi się nie zachce. Jeśli faktycznie mowa o kuriozum, to… dobrze. Świetnie by się to wpisywało w kuriozalną naturę męskiego turnieju piłkarskiego na IO. Bo przecież tu nawet nie o konkretne okoliczności chodzi, a o to, że ów turniej nie nosi znamion sensu. Najmniejszych.
Co się tyczy dyscyplin niszowych, z jednej strony rozumiem, że to głównie dla nich właśnie istnieją Igrzyska. Że ci wszyscy łucznicy, szermierze, pięcioboiści, kajakarze, etc., etc. właśnie teraz mają swoje pięć minut. A potem będą mieli cztery lata przerwy od publicznej uwagi, więc fajnie by było ich teraz pooglądać, wynagrodzić choć odrobiną atencji.
Tyle tylko, że mocno mi tu, niestety, rezonują słowa Senatora. Niestety nie dlatego, iżbym nie lubił się z Senatorem zgadzać Ot, po prostu: ta dziwka doba jakoś-takoś ostatniemi laty mocno schudła. A rzeczy, które trzeba w nią upakować, nie wiedzieć skąd wciąż przybywa. Coś tam się postaram pogapić, ale może być znacznie bardziej krucho, niźli drzewiej bywało.
W kwestii Hurkacza pozwolę sobie wyrazić delikatnie odmienną opinię. Znaczy tak generalnie nie wiem co ten Piesiewicz nabzdurzył, w jaki sposób napędzał hejt i generalnie średnio mnie to interere. Mam za to problem z „uczciwością” H.H. i ew. „cwaniaczeniem”. Z mojego punktu widzenia wygląda to tak, że się Hubert uniósł honorem/postawił na własną wygodę (jedno nie wyklucza drugiego) i wystawił kolegę, który nie jest winien głupoty regulaminu.
Odnośnie rugby wreszcie: drugi dzień był jeszcze lepszy, niż pierwszy. Rozumiem, że byliście wczoraj zaabsorbowani kopaniną z jakimiś walijskimi amatorami niemniej, zwłaszcza wczorajsza sesja wieczorna na Stade de France przyniosła mnóstwo emocji. Siódemki to niby taka rugbowa zabawa. Mało ludzi, dużo miejsca, zawrotne tempo i raczej niewiele taktyki, za to mnóstwo frajdy. Wciąż jednak aż trzy z wczorajszych ćwierćfinałów miały tyle podtekstów i smaczków, że dałoby się nimi obdzielić niejedne klasyczne rozgrywki. Finalne rozstrzygnięcia jutro, nieodmiennie szczerze polecam.
Słowo "udanie" jest tutaj mocno na wyrost i tak właściwie można je użyć wyłącznie do samego wyniku meczu. Mecz w wykonaniu Igi był bardzo słaby, chyba najsłabszy na mączce w tym roku. Popełniła aż 30 niewymuszonych błędów i widać było, że ma wielkie problemy z utrzymaniem równego poziomu swojej gry. Nieliczne przebłyski swojego talentu przeplatała szkolnymi błędami - spóźniała się do piłek, przez co źle się do nich ustawiała, przez co returny albo wrzucała w siatkę albo wyrzucała poza linię. Przy własnym serwisie wygrała tylko jednego gema do zera, przez co mecz trwał prawie 2 godziny. Na szczęście w drugiej części II seta Rumunka wyraźnie opadła z sił i od stanu 5:3 przegrała 4 kolejne gemy i w efekcie cały mecz.
Słabo to wyglądało i trzeba sobie powiedzieć jasno: z taką grą Iga może zapomnieć o medalu.
Iga Świątek - Irina-Camelia Begu 2:0 (6:2, 7:5)
Pesymista powie: spięta, nerwowa, z widocznym ciążącym stresem olimpijskim, mentalnie kiepsko to wyglądało i negatywnie wpłynęło na grę.
Optymista stwierdzi: trudny początek, ale w krytycznych momentach pokazała siłę charakteru, odpowiedni mental dzięki któremu uporała się z własnym "gorszym dniem".
Czyli ten "mental" jest za a nawet przeciw! Poczekajmy, nic innego nie pozostaje.
# siatka męska
Siatkarze dużo pewniej niż 1ga, natomiast może niepokoić kontuzja Fornala.
"Na razie jeszcze nie wiem, co mu dolega i czy to jest coś poważnego. Wieczorem na pewno się nim zajmiemy i zrobimy mu prześwietlenie, a jutro rano zrobimy mu rezonans. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Na pierwsze oko nie wygląda, żeby to było coś poważnego — Nikola Grbić w rozmowie z Eurosportem."
Dla mnie małą iskierką nadziei była końcówka meczu, gdzie przy stanie 3:5 tak jakby coś tam u Igi przeskoczyło, coś tam zatrybiło i te 4 gemy, to już była ta nasza prawdziwa Iga.
@siatkarze
Tutaj było już więcej tych iskierek. Fajne wejście Kaczmarka i Śliwki. W ogóle odniosłem wrażenie, że wyjściowa 6-tka była do potwierdzenia/rozwiania wątpliwości co do niektórych siatkarzy. Szkoda mi Kurka, bo ewidentnie chyba jest jeszcze poza turniejem.
Cholera, w tenisie Magda Linette pokonuje Andriejewą, dla mnie miła niespodzianka, choc Rosjanka była w niedoczasie jeszcze większym niż nasze dziewczyny, nic to wszystkie trzy pędziły do Paryża na ostatnią chwilę, dobrze że ten lotniczy „tour” szczęśliwie zakończony dla Linette. Osaki już nie ma, Ostapienko już nie ma, martwic się tym nie zamierzam, ale co tu się dzieje!?
W siatce Panie po bardzo trudnym meczu, w zasadzie zagwarantowały sobie grę w cwiercfinale, ech, szkoda, że Zgred się wymiksował, by było trochę do popitolenia.
Wszystkie moje obawy po poprzednim meczu pierzchły, niczym dmuchawce na wietrze.
Francuzka nie odjechała na rowerku tylko dlatego, że chwilami Iga zaczęła się spieszyć. Tak, w tym meczu, to już była nasza stara dobra Iga, która kontroluje cały mecz i nawet przez chwilę nie daje rywalce cienia nadziei na wygraną. Tylko 11 niewymuszonych błędów i aż 78% pkt po pierwszym serwisie - wróciła siła i precyzja! Być może medal Klaudii Zwolińskiej spowodował, że ta presja w końcu odeszła.
W środę poprzeczka pójdzie trochę w górę, bo w walce o ćwierćfinał Iga zmierzy się z leworęczną tenisistką z Chin: Wang Xiy (52 WTA).
Doceniam np. ile zrobiono, by uczynić ciekawy telewizyjnie sport z szermierki. Świetna sprawa z naszym dzisiejszym medalem szpadzistek, ale też wczorajszy finał męskiego floretu między Włochem a szermierzem z Hongkongu, no wprost fenomenalny był to pojedynek. Albo tenis stołowy, oczywiście mam mega sentyment do pingponga, jak chyba wielu z mojego pokolenia, to swoje robi i znaczy, ale i tak jestem zaskoczony jak to się obecnie dobrze ogląda, nawet tak drobna sprawa jak kolorystyka krawędzi stołu robi różnicę. Na drugim biegunie niestety sporty walki, boks czy judo, trudno mi zrozumieć jak można tak udziwacznić w sumie dość naturalną fizyczną rywalizację między dwójką sportowców.
Niestety o wielu z tych sportów pojęcie mam tylko, hm, telewizyjne właśnie, trochę szkoda, bo wiem, że choćby tylko amatorska praktyka pozwala poczuć sport w nieco głębszy sposób, ale i tak uważam, że jest w tym wszystkim coś w zdrowy sposób narkotyzującego. Jak górnolotnie by to nie brzmiało, fascynująca jest rywalizacja nie tylko na umiejętności, ale też na siłę charakteru, na odporność psychiczną, na upór i zawziętość. I jest tu miejsce na tak znakomite historie jak naszej szpadzistki Jareckiej, i na dramaty, jak judoczki Szymańskiej, która chyba właśnie mentalnie nie poradziła sobie z rolą faworytki i presją środowiska, przecież nawet ekspert TV Wiłkomirski rozentuzjazmowany pchał ją na podium zanim jeszcze dziewczyna w ogóle zdążyła stanąć do jakiejkolwiek walki.
Dziś niestety nie udało się wygrać naszej reprezentantce w kategorii 63 kg- Angelice Szymańskiej. Uważam jednak, że Andżelika zaprezentował się bardzo dobrze i niewiele zabrakło. Może troszkę szczęścia? Judo jest dyscypliną sportu w której takie pojedyncze niuanse. mikrobłędy decydują o wszystkim. I tak było tutaj. Meksykance szybko udało się wykorzystać ulubioną technikę Polki przeciwko Niej i później spokojnie kontrolowała walkę. Trzeba podkreślić, że widać było bardzo dobre przygotowanie Alcaraz do tej walki - bardzo dobrze wiedziała co Polka będzie chciała robić i gasiła te zamiary w zarodku. Tuż przed końcem walki Szymańska była bardzo bliska doprowadzenia do remisu, ale Prisca się wybroniła.
Dziś też Xiyu Wang napsuła sporo krwi Świątek. I znowu ktoś wykorzystywał ulubioną broń Polki przeciwko Niej Przynajmniej na moje laickie oko to Chinka grała bardzo fizycznie i właśnie tak w stylu Igi. Szczególnie, że psychicznie była mocna. Nie widać było by się stresowała,nie podpalała się... wyraźnie cieszyła się grą i grała konsekwentnie swoje. Gdyby nie kontuzja uda to podejrzewam, że zobaczylibyśmy trzeci set.
(...) bo wiem, że choćby tylko amatorska praktyka pozwala poczuć sport w nieco głębszy sposób
Oj prawda. Z siatkówką tak mam. Zawsze lubiłem tą dyscyplinę, ale odkąd przez ostatnie pare lat troszkę sobie odbijałem regularnie to zupełnie inaczej patrzę na ten sport. I nie jest ważne, że to nie były żadne treningi tylko turboamatorsko ze znajomymi, drużyny mieszane... Nieważne, bo i tak człowiek zaczął zwracać uwagę na pewne rzeczy których istnieniu wcześniej nawet nie wiedział.
Tak mam też z tym "udziwnionym" Judo To jednak ćwiczyłem za dzieciaka, łącznie chyba ponad dekadę, więc od początku kumam o co chodzi - a jak w zapasach chodzi o położenie przeciwnika na plecach*.
Niestety tutaj bywa, że najcięższe walki postronny obserwator uzna za nudne. Na tym poziomie często decydują tak małe rzeczy, że ich po prostu nie widać. Naprawdę mikrobłąd, decyduje o wszystkim. Tak było w przypadku Szymańskiej. IMHO kluczowe było przygotowanie przeciwniczki do walki z Polką. Może wyżej notowana Polka lekko zlekceważyła rywalkę na początku walki? Możliwe, ale podejrzewam, że po prostu planowała robić swoje, jak to wicemistrzyni świata. Chyba w TV któryś z komentatorów powiedział, że Judo to nie siatkówka i nie wybacza nawet pojedynczych błędów. Porównałbym to właśnie do siatkówki plażowej w której każda z drużyn serwuje tylko po 2 razy - popełniasz jeden błąd i koniec. Dlatego też w Jej kategorii wagowej chyba wszystkie faworytki poprzegrywały (np. mistrzyni świata odpadła jeszcze wcześniej - w pierwszej rundzie)
Tak to wyglądało, choć równie prawdopodobne jest, że właśnie taki był plan na tę walkę, żeby od razu ruszyć mocno do przodu, no i nadziała się na kontrę. Przy czym pisząc o odporności, charakterze, mam na myśli też reakcję Szymańskiej, fakt, ona straciła punkt, była bliska porażki przed czasem, jeszcze dostała w nos, ale zupełnie nie była gotowa na taki scenariusz, całościowo jakoś ją to usztywniło, słaba była jej mowa ciała, każda próba ataku kończyła się tak samo, no a ta rozpacz po walce jasno pokazuje z jakiego pułapu wyobrażeń i oczekiwań ona zleciała. Szkoda dziewczyny, uważam, że trenerka jej nie pomogła, a to kłapanie jadaczkami o pewnym medalu przez przedstawicieli środowiska było szkodliwe.
finał mężczyzn do 73kg był rewelacyjny
A tak, ten finał był faktycznie świetny, ale to taki rodzynek. Nie wiem, nie jestem ekspertem, ale w oczach laika turnieje judo są z igrzysk na igrzyska niestety coraz słabsze.
pees.
Judo bardzo szanuję, choć kompletnie nic z niego nie kumam.
Bartek Kurek samemu przyznał w wywiadzie pomeczowym że był "kibicem" na parkiecie, Kaczmarek cały czas na poziomie szukania formy, Śliwka tylko jako zadaniowiec żeby wzmocnić przyjęcie, na coś w ofensywie trudno liczyć, Semeniuk momentami mocno pod grą, nadający się do zmiany, ale ... Fornal kontuzjowany, a w zasadzie rehabilitowany, a mimo to gdy trwoga to ... i on na chwilę pojawił się na boisku.
Mieliśmy "dziury" w składzie, chwilami kiepsko to wszystko wyglądało ... ale wygraliśmy!
Czy w takim razie szanse na przełamanie "klątwy ćwierćfinału" mamy większe, czy mniejsze niż na poprzednich turniejach? Nie wiem, może nawet i mniejsze, ale może i właśnie tym razem ją przełamiemy skoro wygrywamy takie mecze jak ten dzisiejszy.
Telewizor telewizorem, ale jest też laptop, telefon, laptop żony.... I siedzi człowiek jak Jacek Braciak w reklamie Cyfrowego Polsatu czy innego Plusa
@temat Angeliki Szymańskiej
Biorąc pod uwagę jak daleko zaszła przeciwniczka naszej zawodniczki to nie wierzę (a przynajmniej nie chcę wierzyć), że to była kwestia nastawienia. Ot meksykanka trafiła dzień konia i wszystko jej wychodziło. A że widać było bezradność i rozpacz w oczach? Nie dziwię się. To jest najbardziej frustrujące jak wiesz, że wszystko robisz dobrze, zachowujesz się dokładnie jak trzeba, a i tak nie idzie. Na ten sam wzrok zwrócili uwagę komentatorzy w meczu Igi Świątek w meczu z Xiyu Wang. Tenisistka numer 1 na świecie denerwowała się, bo nr 52 się jej skutecznie stawiał i nie dało się temu zaradzić. Tylko o ile w tenisie "wielcy wiedzą, że takie chwile trzeba przeczekać", tak w Judo nie masz czasu na przeczekiwanie. Szczególnie, że sama zawodniczka przyznaje, że znała swoją przeciwniczkę i wiedziała czego się po niej spodziewać.
Tutaj warto też wspomnieć o olbrzymim hejcie jaki spadł na Priscie Awiti Alcaraz w sumie tylko za to, że ma krótkie włosy (co jest w tym sporcie bardzo wygodne - starczy popatrzeć na fryzury innych zawodniczek po walce). W dżudodze (tym kimonie) nie trzeba końskich dawek testosteronu by wyglądać jak facet. Dlatego warto zwrócić uwagę
na wpis na FB Angeliki Szymańskiej. Szacunek do przeciwnika niby normalna rzecz, a jednak trzeba bić mu brawo.
Gdyby Natalia uprawiała Judo... ale by ją krytykowano
W ogóle w Paryżu dzień dla naszego sportu nader kiepski, klęska florecistek, lanie sprawione koszykarzom 3x3, bezbarwne występy chodziarzy i judoków, a pływacy i ich katastrofalne czasy to w ogóle temat na osobny wątek. W normie Bartnik w strzelectwie, fajny charakter pokazała też Rygielska w boksie, to jest impreza czterolecia, można przegrać, ale trzeba walczyć tak jak ona.
Niestety nie zdziwię się jeżeli polski sport wyjedzie z Paryża bez złotego medalu. Iga była chyba naszą największą szansą.
Zgadzam się z Gawinem, że „na pewno bardzo chciała tego złota” i sama na siebie narzuciła presję, której koniec końców nie sprostała.
Lech Sidor powinien połknąć własny język za słowa: „nie widzę rywalek, które mogłyby jej zagrozić” ale tenże ekspert może też odbić piłeczkę zastrzegając, że tą opinię warunkował: „Jeżeli nie zgubi formy z Roland Garros”. 36 błędów Igi wobec 13 Chinki wskazuje, że nie był to „normalny” mecz Igi, pytanie - dlaczego?
Dyspozycja fizyczna, być może, brak dnia odpoczynku może wybił naszą faworytkę z rytmu, z rutyny. Może coś innego w kwestiach zdrowotnych sprawiło, że Iga nie była sobą. W zasadzie większość dłuższych wymian wygrywała Zheng, bo wcześniej czy później Iga w którymś momencie popełniała błąd. Bardzo dobry serwis plus utrzymanie piłki w grze praktycznie „wystarczyło” do zdetronizowania „królowej Paryża”. Gratki dla Zheng, że z zimną krwią, optymalnie wykorzystała słabośc rywalki. Powrót z 0;4 trzeba przyznac ze był imponujący!
Jeżeli nie „dyspozycja fizyczna” to wspomniana „głowa” być może właśnie przyczyną porażki? Iga nie udźwignęła roli faworytki! W całym turnieju miała nerwowe momenty, bywała spięta, niepewna. W Paryżu faworytki odpadały jak ulęgałki, przegrałbym wszystkie pieniądze obstawiając wyniki turnieju Pań, niestety w tym gronie rozczarowań znalazła się również i główna pretendentka do złota.
A może to Danielle Collins „rozstroiła” Igę zarzucając jej i bezpośrednio i powtarzając publicznie, że jest nieszczera i fałszywa. Niby te słowa trzeba było zignorować, ale to się łatwo mówi, a w rzeczywistości może gdzieś z tyłu głowy ugrzęzły, spać nie pozwoliły, uniemożliwiły rutynową regenerację.
Nie wiem, gdzie szukac przyczyn że nie był to „dzień Igi”. Może coś zupełnie innego zadecydowało. W każdym razie, subiektywnie skłaniałbym się do tezy, że większy problem ma chyba Daria Abramowicz niż Tomasz Wiktorowski. Iga z presją sobie nie poradziła i zapytałbym Panią psycholog, która w sztabie Igi pełni rolę „trenera mentalnego” dlaczego tak się stało?
p.s.
Iga miała wątpliwośc wobec ostatniej piłki Zheng, uważała że była autowa, wydaje mi się że po meczu nie podała ręki sędzinie i jeżeli tak było to byłby dla mnie jeden z dowodów, że nie „trzymała ciśnienia”.
Co nie zmienia istoty ,a mianowicie ,że do występu na Igrzyskach powinna być przygotowana lepiej. To co pisze Senator ,że oto w tenisie rządzi loteria,że każdy może wygrać z każdym nie jest prawdą, bo w co najmniej 90 % wygrywają tenisiści i tenisistki znacznie wyżej notowani . To tylko media poprzez medialną wrzawę towarzyszącą porażkom faworytów tworzą atmosferę sensacyjności. Natomiast znacznie bardziej są wyrównane pojedynki zawodniczek , które zajmują bliskie sobie miejsca i w nich owszem można wskazywać faworyta,ale nie jest to pewniak. Uświadommy sobie ,że Chinka zajmowała nie setne,ale 7 miejsce rankingu singlistek i traktowanie Igi jako bitej faworytki było nadużyciem.
Tak ,jak w piłce , tak w meczach tenisistek o w miarę wyrównanych umiejętnościach decydują detale , ale nie tyle te tzw. mentalne, choć ich nie należy lekceważyć, lecz najpierw przygotowanie fizyczne oraz techniczne. Gdyby mecz był bardzo wyrównany to można by porażkę składać na karb tego ,że Iga nie wytrzymała presji co jest żadnym argumentem , bo ona pokazała przez te kilka lat ,że z czym jak z czym ,ale z presją na wielkich imprezach radzi sobie doskonale.
Nie można mieć zastrzeżeń do przygotowania fizycznego ,ale przecież tylko ślepy by nie zauważył,że Idze zabrakło szlifu technicznego ,że popełniała masę tzw. błędów niewymuszonych i tak np. w secie Iga zrobiła ich 16 ,a Zheng tylko 6.Od stanu 4;0 w II secie Iga popełniła ich 23.
To odejście od szlifowania techniki nastąpiło po wygranym RG , kiedy to Iga chyba w sposób nadmierny czasowo zajęła się porządkowanie swoich spraw i całkowicie zaniedbała trening. Widzieliśmy ,że na kortach Wimbledonu była nieprzygotowana do rywalizacji nawet ze średniej klasy rywalką.
Po Wimbledonie wyjechała odpocząć nad Jeziorak i chyba fizycznie się zregenerowała. bo jej intensywność gry na kortach Paryża była bardzo wysoka.To tą różnicą w intensywności gry pokonała Wang i Collins . Lecz też każdy kto ma oczy widział,że kiedy te rywalki weszły na poziom Intensywności Igi to w sztuce gry były zręczniejsze od Igi . Przegrały, bo nie wytrzymały narzuconej sobie intensywności :Wang doznała urazu mięśni lewego uda,a Collins sądząc po objawach naderwała jeden z mięśni brzucha.
Dziś Zheng dorównała Idze w intensywności zaczynając z wysokiego diapazona wiedząc,że im mecz będzie trwał dłużej to tym szanse Igi będą rosły.
Iga nie grała źle ,ale popełniała błędy wynikające z niedotrenowania i nie chodzi o poszczególne zagrania , bo one były wynikiem tego ,że ten szlif techniczny był nieoptymalny . Iga generalnie dobrze się porusza po korcie ,ale znacznie lepiej poziomo wszerz kortu niż w pionie do i od siatki ,ale dziś nawet w poziomie widać było złe ułożenie ciała do uderzenia tak jak by gdzieś zagubił się automatyzm np. przy returnie czy forhendzie wzdłuż linii. Pewno z uwagi na to,że China bardzo szybko odgrywał piłki Iga zapominała o zachowaniu pozycji bocznej przez co jej krok dostawny był za wolny i nie mogła wykorzystać całej siły przy uderzeniu. Siłą Igi , zwłaszcza na kortach ziemnych było to,że potrafiła zsynchronizować dojście dostawne do piłki i takim wygięciem ramienia, aby dźwignia generowała maksymalną siłę. Te spóźnione i często niecelne zagrania były efektem tego ,że nie mogąc dosięgnąć piłki "luźnym"ramieniem zmuszona był odgrywać wyprostowaną ręką co też sprawiało,że napinała mięśnie nie w momencie zagrania piłki ,ale przed.
Ja nie rozpaczam , nie obwiniam, bo Iga jest nadal bardzo młoda i jako mądra , samodzielna i wielce inteligentna kobieta potrafi wyciągnąć właściwe wnioski . Na tym etapie za każde zaniedbanie trzeba płacić, bo to kort wystawia rachunek.
Urywki:
„Nie sposób spiąć tej historii bez kilku sekund i kilku słów, wypowiedzianych dzień wcześniej pod adresem Igi przez Danielle Collins. Oskarżenie "jesteś fałszywa" rozbiło Świątek i zmieniło jej zachowanie na korcie. Są na to dowody. (...)
Gdyby zaszła konieczność znalezienia jednego słowa, które najlepiej odda mistrzostwo Igi Świątek, to byłaby to "rutyna". 23-letnia Polka jest introwertyczką, dla której tenis stanowi rzecz najważniejszą na świecie. (...)
Rutyna jest jej największą bronią. Rutyna to mury, za którymi się zamyka i wykonuje potwornie ciężką pracę. Rutyna to ten sam zespół trenerów, już od lat. – Nie jest tak, że się urodziła z olbrzymim talentem na tym gruncie fizycznym i z rozwiniętymi nadludzko cechami motorycznymi, tylko wiele z tego wypracowała – mówił w niedawnej rozmowie z PS Onet Maciej Ryszczuk.
Rutyna to chodzenie spać o stałej porze. Rutyna to ten sam hotel w Paryżu od 2021 r. Rutyna to stała rozgrzewka przed meczem. Rutyna to wyjście do toalety po secie. Rutyna to podniesiona rakieta przed serwisem rywalki.
Rakieta, której w meczu z Qinwen Zheng już nie podnosiła. (...)
Bo tę rutynę właśnie Collins bardzo solidnie naruszyła, wymierzając Polce słowny policzek po meczu 1/4 finału, którego nie miała nawet odwagi przegrać na korcie. Bo kto wierzył w kontuzję Amerykanki, wyleczył się z tej wiary półtorej godziny później, gdy Danielle wyszła do gry podwójnej. (...)
Collins powiedziała Świątek, że ta jest "fałszywa". Amerykankę wyprowadziły z równowagi dwie rzeczy. Dwie składowe rutyny Igi. Po pierwsze, po przegranym drugim secie Świątek zniknęła na długie minuty w toalecie. Tak robi zawsze. I tak, to była przerwa dłuższa niż w cyklu WTA, ale w rozmowie z Eurosportem Iga przyznała, że wypytała, ile dokładnie ma czasu i usłyszała, że minut nikt mierzyć nie będzie. Więc wykorzystała, tyle ile chciała.
Po drugie – zwróciliście może uwagę – Iga przed serwisem rywalek regularnie podnosi rakietę, zasłaniając nią twarz. To gest, którym daje znać, że nie jest jeszcze gotowa do odbioru piłki, bo na przykład ktoś na trybunach się poruszył, coś powiedział, zadzwonił telefon. A może chodzi wyłącznie o uregulowanie własnego oddechu.
Tak naprawdę jednak to część psychologicznej gry, którą stosuje na świecie wielu. Tak samo robił na przykład Rafael Nadal. To próba prowadzenia gry w swoim tempie. (...)
Danielle Collins mogła zwrócić uwagę sędziemu spotkania, a ten miałby obowiązek upomnieć Igę. Wybrała krzyki przez siatkę, bo sama kocha te gierki na korcie. Rok temu darła się do Marii Sakkari, by ta "zamknęła mordę". Umie i lubi te wojenki, co przyznała niedawno w podcaście "Served" u Andy'ego Roddicka.
... zaatakowała Igę Świątek. Bo ta w tenisowym świecie od kilku lat robi to najlepiej na świecie. Najlepiej gra w swoje gry. I jeśli faktycznie nie jest w tourze specjalnie lubiana, to głównie za to, że przez większość roku jest dla rywalek nietykalna.
W Paryżu była na wyciągnięcie ręki, powiedzmy to sobie szczerze. W każdym meczu, od I rundy, pojawiały się większe lub mniejsze kłopoty. Zbudowany z rutyny mur nie działał tak dobrze jak kilka tygodni wcześniej, gdy niezagrożona wygrywała Roland Garros. Bo ten turniej – choć wielki – wygrać sobie może co roku. A igrzyska nie.
... Od spotkania z Iriną-Camelią Begu Świątek balansowała na linie swoich emocji, a Danielle Collins Polkę z niej po prostu brutalnie zrzuciła. Zaburzyła jej rutynę.
W półfinale z Qinwen Zheng Iga bała się grać w swoją grę.”
Mhm, powtórzę teoria Parafjanowicza ciekawa, nie wiem na ile prawdziwa ale interesująca. Wydaje mi się, że Collins na swój sposób próbowała radzic sobie z porażką w cwiercfinale, wydawało się, że pokonanie Igi jest na wyciągnięcie ręki i to na Igrzyskach w roku kończącym karierę, a tu w trzecim secie szansa zaczęła uciekać, Danielle zwątpiła, skreczowała, a Iga zapytała o kontuzję, Collins potraktowała to jako prowokację i sfrustrowana pofolgowała sobie, z rakietą na korcie się nie udało zatem zaatakowała werbalnie Igę. Odreagowała, a według Prafjanowicza zrobiła to skutecznie!
Moim zdaniem to co uczyniła Collins mogło stac się jakąś formą „trash talku”, tylko że zadziałało "the day after".
„Trash talk można przetłumaczyć jako "śmieciową gadkę". Jest to zjawisko powszechne niemal w każdej dyscyplinie, najbardziej oczywiście w sportach kontaktowych, bo w nich najłatwiej sprowokować rywala. Choć to nie reguła – kapitan reprezentacji siatkarzy Michał Kubiak znienawidził Irańczyków, ponieważ ci m.in. prowokująco wypowiadali się o jego rodzinie. Oczywiście nie każdy stosuje prowokacje słowne, ale każdy musi być na to przygotowany.
– Trzeba zwrócić uwagę na różne komponenty zwycięstwa i radzenia sobie zawodnika na boisku. Są dwa bardzo ważne elementy – pierwszym jest poczucie pewności siebie, a drugim kontrola emocjonalna. Z założenia trash talk uderza w te dwa elementy. Głównym celem jest wytrącenie z pewności emocjonalnej i doprowadzenie do sprowokowania przeciwnika – mówi Wojciech Herra, psycholog sportu.” Źródło: Czym jest trash talk? Obelgi, obrażanie bliskich, odwracanie uwagi, deprecjonowanie umiejętności | TVP SPORT
jest też laptop, telefon, laptop żony
No niby tak. Rzecz w tym, że oba turnieje blitz rugby na tych IO (znaczy i męski, i – może nawet bardziej? – żeński) wciągnęły mnie absolutnie ze szczętem. Jejku, ale frajda!
W kwestii A. Szymańska vs. P. Awiti Alcaraz: to jest taka żenia, że serio brak słów. Ci sami ludzie ledwie parę dni temu darli ryja wniebogłosy, bo ceremonia otwarcia uraziła ich uczucia religijne (które to uczucia są w ogóle jak zęby z odsłoniętymi szyjkami, znaczy uraża je wszystko, co tylko może i połowa tego, co nie może). Ci sami ludzie darli ryja jeszcze głośniej, gdy reżyser ceremonii oświadczył, że wcale nie chciał nikogo zranić i w żadnym wypadku nie inspirował się „Ostatnią Wieczerzą”. Dlaczego? Bo tak! Nie interere, bo kociej mordy dostaniesz. A teraz ci sami ludzie, samozwańczy obrońcy Tradycji i Wartości, bez cienia krępacji sieją pogardę i nienawiść, bo im się gościówa z buźki i fryzurki nie podoba. Ja, Pierre d’Olain…
@ Iocosus:
(Iga Świątek) nie jest robocopem, a człowiekiem z własnymi słabościami
Mhmmm. Dodatkowo ów człowiek pochodzi z kraju, gdzie tenis uprawia garstka zapaleńców, a przykładowy topspin większości populacji kojarzy się z wędkarstwem (o ile w ogóle z czymkolwiek). I co, nagle jest sensacja, bo ten człowiek dotarł t y l k o do półfinału IO? Jasełka.
Warto też, jak na moje, zauważyć ów dość oczywisty fakt, że Qinwen Zheng to nie jest jakaś przypadkowa typiara, co to znalazła się na korcie tylko dlatego, że akurat przechodziła z tragarzami, no a komuś przecież trzeba było wcisnąć tę rakietę do ręki. No nie, to zawodowa tenisistka z czołówki rankingu WTA, która ma swój talent, swoje umiejętności, swoje marzenia i aspiracje. I akurat tym razem okazała się lepsza od naszej reprezentantki. Wg mnie wypadałoby jej pogratulować i na tym skończyć temat.
Parfjanowicz ma oczywiście rację, że Iga nie przez wszystkich w środowisku jest lubiana. Nie mieszając już w to zagadnienie polskiego piekiełka, można niekiedy odnieść wrażenie, że świat tenisa czeka na kobiecy odpowiednik reprezentacji Brazylii czy Hiszpanii, na efektowną grę, gwiazdorską osobowość, tymczasem Iga oferuje tenisowy odpowiednik reprezentacji RFN Natomiast całe to rozbieranie wczorajszej porażki na czynniki pierwsze, doszukiwanie się sprawczości Collins, nie kupuję tego.
Gawin: „całe to rozbieranie wczorajszej porażki na czynniki pierwsze, doszukiwanie się sprawczości Collins, nie kupuję tego” - bardzo chciałbym żeby Parfjanowicz się mylił i ja razem z nim, oby! Oby Iga przegrała z Zheng w najprostszy wytłumaczalny sposób, czyli z rangą igrzysk i z własnymi narzuconymi oczekiwaniami sobie nie poradziła, stres ją usztywnił, spiął, czego rezultatem była trudna do wyobrażenia ilość popełnionych własnych błędów. Przegrała Igrzyska na podobnej zasadzie jak Djokowic w Tokio, wszak mentalny heros, o powtarzalności „robocopa”, wówczas absolutny dominator, który obrał sobie za cel w tamtym roku „złoty wielki szlem”, miał już trzy lewy w kieszeni a jednak zawiódł przede wszystkim własne oczekiwania. Tak wówczas o Nole pisano:
„Raz jeszcze przekonaliśmy się o magii igrzysk w tenisie. O tym, jak specyficzna jest rywalizacja tenisistów w zawodach olimpijskich. Bo w którym normalnym turnieju Djoković najpierw przegrałby z Alexandrem Zverevem, tracąc osiem gemów z rzędu, a dzień później z Pablo Carreno-Bustą?
Półfinałowa porażka z Zverevem była sporym zaskoczeniem, bo przed meczem Serb miał z nim bilans 6:2. Co jednak powiemy o jego przegranej w meczu o brąz z Hiszpanem? To dopiero szok! Carreno-Busta nigdy nie wygrał z Djokoviciem, jeśli nie liczyć zeszłorocznego spotkania w czwartej rundzie US Open, gdy Serb zagotował się i trafił sędzię piłką. Został za to zdyskwalifikowany.” (sport.pl)
Serb tak był załamany, że w atmosferze skandalu odpuścił miksta, zatem nikt nie jest ze spiżu, największe zda się niewzruszone mentalne pomniki pod presją Igrzysk jednak padają. Może podobnie jest z Igą, z całych sił dziś za nią będę trzymał kciuki, ale .... to „ale” obojętnie jak dziś zaprezentuje się Iga pozostanie, a czas rozstrzygnie czy było coś na rzeczy, czy też nie, bo gdyby Parfjanowicz miał rację, to ta sprawa rzutowałaby na dalsze losy Igi. Oby nie!
Ale wydaje mi się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Iga musi zdać sobie sprawę z tego, że nie została mistrzynią, bo do mistrzyni jej jednak trochę brakuje. Ona przede wszystkim nie ma planu "B" i o to mam największe pretensje do sztabu szkoleniowego (choć znając Wiktorowskiego, to pewnie bardziej do samej Igi). To jest sport wybitnie techniczny, z wieloma niuansami: wilgotność, rodzaj piłek, nawierzchnia - tam wiele rzeczy może zniszczyć plan "A". A jeśli plan "A" zawiedzie, to w przypadku Igi: kaplica. Z całym szacunkiem ale jeśli się popełnia 36 niewymuszonych błędów, to pasowałoby coś jednak zmienić w swojej grze a nie cały czas okupować końcową linię i ładować wedle zasady: siła razy ramię.
(987) IGA ŚWIĄTEK BRĄZOWĄ MEDALISTKĄ IGRZYSK OLIMPIJSKICH! - YouTube
Choć gdy Pan Lech teraz dowodzi, że przestrzegał przed zbytnim optymizmem, to pozostaje tylko uśmiechnąć się pod nosem i zreflektować, że pamięć ludzka bywa wybiórcza i zawodna.
***
Ha, w niedzielę będę się emocjonował boksem Pań, dobrze, że nie w konfrontacji z Algierką bo inba byłaby niesamowita, co prawda i tak już jest.
Na miejscu Igi ja bym poważnie zastanowił się nad rezygnacją z występu w Los Angeles za 4 lata, bo szczerze wątpię, aby cokolwiek się zmieniło w organizacji tenisowych zawodów. A jest wielce prawdopodobne, że nagle pojawi się jakiś gość z 3 setki ATP, który nagle poczuje się kobietą.
Kiedy analizujemy wypowiedzi Igi , a zwłaszcza te tuż po porażce z Chinką to widać wielki żal, wręcz pretensje do siebie ,że nie zrobiła wszystkiego ,aby być w najwyższej formie. Tylko ,że to jest płacz za rozlanym mlekiem. Iga , jak dotrwa do następnych Igrzysk to je wygra , bo wyciągnie wnioski . Bowiem chyba poczuła ,że atmosfery , zainteresowania, prestiżu złota na Igrzyskach nie da się porównać z żadną inną imprezą.
Jednocześnie narzekając na Igę co możemy powiedzieć o prawie całej naszej reprezentacji , która demonstruje postawę ,że nie wynik jest najważniejszy ,ale sam udział.
Kierownictwo TV zrobiło bardzo dobrze,że przywrócono do komentowania Babiarza, który daje popis poprawiając nam samopoczucie. Mnie imponuje np. tym,że w biegach LA są repasaże i jak nasi zajmują w biegach kwalifikacyjnych ostatnie miejsca to powiada,że oszczędzają siły na repasaż ,a jak i w nim też są na końcu to twierdzi,że za 4 lata będą przedostatni,a jak są przedostatni to zachwyca się , :"ale nie była ostania" ,albo ktoś gdzieś tam biegnie ,albo rzuca jak kaleka to uspakaja,że byli niedaleko swego rekordu życiowego .
I jak tu kogokolwiek krytykować .
Szkoda tylko, że pozytywne emocje nieco słabną gdy do rywalizacji przystępują nasi sportowcy
Ale szczerze mówiąc to ja ich nawet nie winię. Mamy problem wynikający z tego, że polski sport jest całościowo słabo zorganizowany, niedofinansowany i upolityczniony jak chyba wszystko w tym kraju. Poza kilkoma dyscyplinami (siatkówka? kajaki?) system nie wypluwa kolejnych fal zawodników gotowych do rywalizacji na wysokim poziomie. Wypadło z tego systemu, zapewne przypadkowo, nieco indywidualności na przestrzeni ostatnich dekad i te indywidualności fałszowały prawdziwy stan rzeczy.
Oczywiście wyniki grubo poniżej PB w pływaniu czy lekkiej doprowadzają kibica do furii, tylko pytanie czy PB na igrzyskach, który wystarczy np. na 9. miejsce, da zawodnikowi stypendium na kolejny rok czy lata? I czy w takiej sytuacji na pewno to igrzyska będą dla takiego zawodnika imprezą docelową, skoro łatwiej i bezpieczniej można zapewnić sobie stypendium np. na mistrzostwach Europy? To jest samo życie niestety.
***
Papa Stamm pewnie przewraca się w grobie, nie dośc że dziewczyna, to jeszcze z tą manierą opuszczonych rąk, ale jeżeli Julia Szeremeta uwielbia tańczyc między linami, a prowokacyjnie opuszczone ręce są tego niezbywalnym dla niej składnikiem, to niech tak tańczy, oby skutecznie aż do finału. Super dziewczyna!
Ale równie krzepiące wypowiedzi naszych zawodników i Grbicia po meczu, zaskakująco wyważone. Klątwa ćwierćfinału zdjęta, ale oni nie po to przyjechali do Francji, żeby tym się zadowolić.
Przemysław Babiarz rozpoczął swoją kampanię prezydencką od zlustowania Johna Lennona jako autora komunistycznych songów. Kampania na rzecz powrotu do komentowania zakończyła się zwycięsko, nie wiadomo jeszcze jak z oficjalną nominacją do kampanii prezydenckiej?
Prezio PKOL obsobaczył Hubiego że ten na igrzyskach "nie podbił katry" czyli nie udał zdrowego przed wejściem na kort, żeby za chwilę z niego zejść już kontuzjowanym. Tenże prezio zamienił się też w trenera motywującego koszykarzy 3x3: "Według informacji "Przeglądu Sportowego Onet", niezadowolony z gry Biało-Czerwonych był prezes prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego - Radosław Piesiewicz. Ten podczas rozmowy z jednym z zawodników, Michałem Sokołowskim, miał podniesiony ton (...) podniesionym głosem wyrażał swoje niezadowolenie grą Polaków, mówiąc, że nie byli zbyt aktywni w meczu z Serbią".
Działacze mają pretensje do sportowców, a sportowcy do działaczy, ale stronę tych drugich biorą dziennikarze, w tym były szermierz Jakub Zborowski który na antenie Eurosportu powiedział, że wewnątrz organizacji Polskiego Związku Szermierczego panuje "kolesiostwo i układy". Między innymi dziennikarz współpracujący z Eurosportem skrytykował zabranie na igrzyska Michała Siessa, który znalazł się w kadrze kosztem Leszka Rajskiego. Szpadzista jest synem wiceprezesa Polskiego Związku Szermierczego: "Wielka prośba o zainteresowanie się tym, co dzieje się na igrzyskach, bo człowiek, który z Tomasso Marinim walczył jak równy z równym, przed igrzyskami miał najwyższą formę, trenuje teraz z dziećmi w Polanicy-Zdroju, a Michał Siess w turnieju indywidualnym zadał Czechowi Choupenitchowi trzy punkty. Niech sobie państwo sami ocenią, czy tak powinna wyglądać polska szermierka i polski sport."
Prezes związku, Tadeusz Tomaszewski w rozmowie z Eurosportem odniósł się do tych zarzutów słowami: "Pan Zborowski zarzuca nam kolesiostwo i układy, a przecież my właśnie w Paryżu mamy najlepszy wynik na igrzyskach od 16 lat. Trzy zespoły zakwalifikowały się do igrzysk. Mamy brązowy medal i dwa szóste miejsca, co – jak na świat – jest bardzo dobrym wynikiem. Dostajemy zewsząd gratulacje, a pan Zborowski próbuje to deprecjonować." - czyli o co ten cały "kaman"!?
źródło: "Kolesiostwo i układy". Polski Związek Szermierczy grzmi po oskarżeniach - o2
Do piekiełka szermierzy dołącza piekiełko kolarskie, ponownie na antenie Eurosportu:
https://x.com/KrzysztofMaksel/status/1820576877427179908
Naszym działaczom sportowym musi się chyba robić ciepło, choć na zewnątrz ochłodzenie, ale tylko dlatego że być może burze nadciągają. Zewsząd!
A wszystko dlatego, że nie spodobały się pewnemu Przemkowi te słowa:
"Wyobraź sobie, że nie ma raju
To łatwe, jeśli się postarasz
Pod nami nie ma piekła
Nad nami tylko niebo.
Wyobraź sobie wszystkich ludzi żyjących chwilą obecną."
Oj, chwila obecna olimpijsko drażliwa, smażyć się w ogniach piekielnych w własnych kociołkach to MY uwielbiamy!
@siatkówka
Swoje lata już mam i pamięć już nie ta ale zdaje się, że od 2006 r. na każde IO jechaliśmy jako pewniacy do medalu. Obecne igrzyska są chyba pierwsze, gdzie tylko najwięksi optymiści liczyli na jakiś krążek. Przyjechaliśmy do Paryża z wielkimi problemami z formą Kurka, Kaczmarka czy Śliwki. Zabraliśmy emeryta Zatorskiego, bo Popiwczak w ostatnich tygodniach przed IO potykał się o własne nogi. Jedynymi, którzy utrzymali jako taki poziom, to nasi środkowi.
Plus tego awansu jest taki, że już nikt nie będzie wypominał Grbicowi odstrzelenia Bednorza.
Jakieś lewaki jak Giełzak z tych "dwóch lewych rąk" coś tam szepczą że to bardziej geneza hipisowska niż komusza, ale co oni tam wiedzą, a przy tym jaka to różnica, można się tylko pocieszać, że z hipisa Lennona był taki sam komuch jak onegdaj z Ryszarda Terleckiego i Marka Kuchcińskiego, wszak kiedyś "dzieci kwiaty" a później zacni i prawi marszałkowie parlamentarni.
@ siatka
Żal Bienia, przede wszystkim na serwisie, bo w polu Huber da sobie radę, może nawet lepiej od kontuzjowanego Bieńka.
To prawda, że Grbić zaryzykował i ... nie będzie przeklinany w polskim piekiełku.
Te rozgrywki po klęskach w sporcie, to szukanie winnych nie jest niczym nowym , lecz ono w naszym sporcie , podobnie jak w państwie niczego nie poprawi.
To nie tylko sport jest chory,ale cały system .
W większości związków sportowych mamy do czynienia z amatorami, na ogół byłymi zawodnikami , nieukami i tumanami, którzy o współczesnym zarządzaniu , o wykorzystaniu nauki nie mają pojęcia ,a interesuje ich tylko zajmowanie stanowisk, głównie dzięki intrygom i eliminowaniu rywali. A jedynym sensem ich bycia w sporcie jest wyciąganie forsy od państwa , poprzez mamienie sukcesami sportowymi.
To z kolei sprawia ,że zawodnicy stają się głównymi rozgrywającymi i generalnie robią łaskę,że trenują i startują. Hołubione są miernoty,a pojedyncze sukcesy wybitnie utalentowanych jednostek podnoszone są jako sukces całej dyscypliny . Aż przychodzą takie Igrzyska jak te w Paryżu,na których rywale mówią sprawdzam i widzimy całą nicość tej zasłony dymnej .
Zanikła hierarchia , bo państwo jest z kartonu i jego funkcja kontrolna nie istnieje. dajemy pieniądze oszustom i szantażystom i nawet nie pytamy na co one zostały wydane. Bo jak ktoś zapyta to byle chłystek zacznie drzeć ryja ,że jest krzywdzony i media staną za nim murem i państwo się cofa. A cwaniaki robią swoje czyli smród.
A amerykańska siatka, jak niemal zawsze na IO, top forma fizyczna i potężny mental. Nasi będą musieli wznieść się jutro na wyżyny.
Ja się na tym nie znam ,ale mam przekonanie ,że sam awans na Igrzyska siatkarek był ogromnym sukcesem i wydaje mi się , tak z perspektywy kilku lat,że uczyniły ogromny postęp. Do nich akurat nie mam pretensji, bo zasłużyły na pochwały.
Co do panów to na razie na bardzo wysokim poziomie według mnie gra tylko Wilfredo Leon i doszliśmy do półfinału i jak , mam nadzieję, zacznie na miarę swego potencjału grać Bartosz Kurek, to możemy wygrać. Jak tak patrzę to Amerykanie mają bardziej wyrównany skład,ale to my możemy ich rozbić wielkimi indywidualnościami.
W każdym razie na tym łez padole siatkarze i siatkarki wstydu nie przynoszą.
Przypomnijmy,że Anita dwa lata temu w pościgu za złodziejem zerwała ona mięśnie uda i po dwóch operacjach przez półtora roku była niezdolna do treningu .
@Senator.
Dla poprawy sprawności młodzież to masz rację i jak by do tego doszło to za te 15 lat byłaby większa baza selekcyjna, lecz to nie jest obecnie "patent' na sukcesy w sporcie.
Podstawą jest dobór do uprawiania konkretnej konkurencji przy użyciu badań genetycznych , psychomotorycznych i parametrycznych i objęcie tak wyselekcjonowanych dzieci metodycznym treningiem. Dziś mistrzów się "hoduje" a to cholernie dużo kosztuje i dba się tylko o tych i o te , które rokują,że osiągną w danej dyscyplinie sukcesy. U nas jesteśmy w wielu dyscyplinach na etapie chałupnictwa.
Podam przykład Igi Świątek od której PZT żąda, aby startowała na każde życzenie w reprezentacji ,a ona od PZT nic nie otrzymała i gdyby była pod pieczą Związku to pewno była na 500 setnym miejscu w rankingu. I ten sam Związek chce pieniędzy na szkolenie ,aby wychować nowe Igi. Nasza tenisistka trzyma się od tych amatorów z daleka i unika jak ognia tych fachurów w rodzaju Sidora.
Dziś sport na najwyższym poziomie wymaga działaczy i trenerów , którzy wiedzą jak osiągać mistrzostwo i jak pracować z mistrzami.
My na tej stronie jesteśmy amatorami ,ale nie udajemy zawodowców ,a w naszym sporcie pełno jest takich udawaczy, którzy za wszelką cenę trzymają się stołków i eliminują ludzi mądrzejszych, którzy by ich wysiudali .
Mnie boli ta prywata , ten nepotyzm , to kolesiostwo tym bardziej,że patrzę jakie sukcesy w różnych dziedzinach sportu odnoszą sportowcy takich krajów , które jeszcze 20 lat temu w sporcie olimpijskim się nie liczyły jak: Holandia , Szwecja. Norwegia, Grecja ,Szwajcaria, Australia nie mówiąc o wielu krajach Afryki czy Ameryki Płd. Szczególnie odstajemy w tak medalodajnych sportach jak np. lekkaatletyka, pływanie, boks ,zapasy , sporty wodne, jeździectwo . Aż przykro patrzeć kiedy w tak popularnej LA w wielu konkurencjach nas nie ma w ogóle ,a tam gdzie jesteśmy, poza nielicznymi wyjątkami, stanowimy tło , takie jeszcze niedawno kraje tzw. trzeciego świata.
Bez radykalnej zmiany w sposobie kierowania Związkami Sportowymi przy pomocy państwa i wykorzystaniu nauki i jej osiągnięć będzie tylko gorzej.
Z x wpis Jakuba Balcerzaka:
"Ćwierćfinał mistrzostw świata
Ćwierćfinał mistrzostw Europy
Ćwierćfinał igrzysk olimpijskich
Brązowy medal Ligi Narodów x 2
Pierwszy pełny cykl pracy Stefano Lavariniego w reprezentacji Polski został zakończony. Patrząc jak wyglądał początek, chyba mało kto spodziewałby się, że ta pierwsza część zostanie zwieńczona aż w ćwierćfinale igrzysk olimpijskich we Francji. Ogrom pracy został wykonany w tym czasie, bardzo bardzo to doceniam, zwłaszcza biorąc pod uwagę odbudowę naszej pewności siebie i samooceny. Cieszy najbardziej, że ta historia będzie miała swoją drugą część. Lavarini zostaje przecież z nami do IO w Los Angeles w 2028 roku. Mam nadzieję, że tam będzie lepiej, a te paryskie łzy po meczu z USA i doświadczenie nabyte w tych czterech spotkaniach w stolicy Francji zostanie przekute w upragniony olimpijski krążek! JAZDA, "BOSKIE", JAZDA! DZIĘKUJĘ I JEDZIEMY DALEJ #jazdababy"
Trudno z tymi słowami się nie zgodzić, Joanna Wołosz kończy reprezentacyjną karierę, nie wiem jak z Natalią Mędrzyk, ale jeżeli Kasia Wenerska dociągnie do LA to i pozostałe dziewczyny też powinny.
***
Mamy igrzyska wzajemnych sporów i pretensji, puszczają nerwy, tym razem inba trenersko-ekspercka:
"Zapewne często mierzy się pan z zarzutami o to, że Iga, wychodząc na mecz, nie ma planu B. W półfinale nie wychodził jej backhand i nie potrafiła znaleźć innego sposobu. Co pan na to?
Tomasz Wiktorowski: Proszę mi powiedzieć, który z ekspertów formułował takie wnioski.
Choćby Lech Sidor.
Tomasz Wiktorowski: Odnoszę się do opinii ludzi, których cenię, szanuję i którzy są dla mnie autorytetami. Nie odnoszę się jednak do komentarzy ludzi, którzy siedzą w jednym miejscu, nie byli wybitnymi zawodnikami lub nie prowadzili zawodników grających na najwyższym poziomie, nie znają realiów obecnego touru tenisowego, nie widzą tego jak pracujemy, nie maja pojęcia, z jakimi problemami zmagają współcześnie tenisiści, a swoją wiedzę o współczesnym tenisie czerpią z przekazów medialnych... i zajmują się tylko "opowiadaniem" o tenisie patrząc w ekran telewizora."
(WP SportoweFakty)
Ja, który byłem obiecującym biegaczem o czym mogliby zaświadczyć gdyby żyli : legenda mazowieckiej LA śp. trener Zygmunt Karlicki oraz legenda kubańskiej i polskiej LA trener i muzyk Włodzimierz Puzio - mogę rzec,że najbardziej uderza , wręcz wali po oczach z jednej strony niekompetencja sztabów,a z drugiej z tym powiązany brak woli wali , dania z siebie wszystkiego przez zawodniczki i zawodników.
Ta niekompetencja sztabów przejawia się w tym,że większość naszych uczestników nie osiągnęła maksymalnej formy na czas startów na Igrzyskach. Jako b. sportowiec wiem,że nie wszystkie starty kończą się wygraną, bo przeciwnicy bywają lepsi i trzeba uszanowac i nie o brak medali, finałów mam największe pretensje ,ale o to ,że nasze zawodniczki i nasi zawodnicy osiągają wyniki poniżej ,a niektórzy znacznie poniżej ,swoich najlepszych osiągnięć.Przy dostępie do badań stanu wytrenowania, ale też do tego co robiono wcześniej wydaje się ,że to było niemożliwe,a jednak.
Z drugiej strony słyszymy w wywiadach jak zawodniczki , zawodnicy są z siebie zadowoleni po bardzo nieudanych startach , jak brak u nich oznak zmęczenia - tak jak by nic się nie stało i mamią nas obietnicami ,że będą lepsi ,że nam jeszcze pokażą - chyba gołe dupy .
@Iocosus.
Jest wiele wywiadów z trenerem Wiktorowskim , którego pamiętamy od 12 lat , od nieudanego wejścia na początku 2012 roku do PZT i od jego ucieczki z tego bagna po 8 miesiącach. Przez większość kariery był trenerem Agnieszki Radwańskiej i jej siostry Urszuli z trenowania której , mimo,że jej ogromnego talentu, zrezygnował. Nie jest on gadułą, ale w wielu wywiadach daje wyraz swej władczej osobowości na zasadzie : klękajcie narody, ja wiem wszystko. W pewnym sensie ma prawo do takiej postawy , bo jest niezwykle kompetentny i skuteczny.
Powiem otwarcie ,że żywiłem niejakie obawy czy Iga wybierając Wiktorowskiego na trenera na pewno wie co robi . Słysząc o niej co nieco w Raszynie wydawało się ,że starcie bardzo silnych osobowości jest nieuchronne. Okazało,że nie tylko przeciwności się przyciągają,ale i podobieństwa. Iga jest ponad wiek dojrzałą i samodzielną kobietą, o bardzo silnej osobowości ,bez której byłaby przeciętną zawodniczką,albo by zakończyła granie tak jak jej bardziej utalentowane koleżanki z Legii.
Mówiąc obrazowo "Iga nie da sobie w kaszę dmuchać". Wybrała Wiktorowskiego , bo straciła zaufanie do Sierzputowskiego,a straciła po tym o czym pisałem- ale oczywiście nie pod wpływem moim wypocin, a mianowicie o zmuszaniu jej do grania przez trenera na wielkich turniejach , w tym wypadku chodziło głównie o RG w 2021 roku, w singlu i deblu.Trener Sierzputowski z wielkim przekonaniem twierdził,że takie łączenie jest dobre i dla wyników i dla rozwoju zawodniczki. Ja , który nie myślę uszami i sporo wiem o teorii sportu uznałem,że on bredzi,że kieruje nim żądza pieniądza, a nie dobro zawodniczki. Więc nie powtarzałem i nie cytowałem bezmyślnie tych głupot podanych w cieniutkim sosie pseuoteorii. Trener Wiktorowski na takie szkodliwe pomysły nie wpada,ale w tym co mówi tkwi zrozumiały podtekst, bo nie wystarczy czytać,ale trzeba zrozumieć. Mnie łatwiej , bo swego czasu w Raszynie w AS jeszcze Opla mogłem sobie porozmawiać z panią z kasy Banku Spółdzielczego , która była sąsiadką państwa Świątek i utrzymywała z nimi bliskie kontakty. Otóż Wiktorowski kiedy mówi o problemach z prowadzeniem zawodniczek na najwyższym poziomie ma konkretnie na myśli niesforną Agnieszkę Radwańską i samodzielną i upartą Igę Świątek.
Ja nie krytykuję Igi za niezdobycie złotego medalu na Igrzyskach, ja tylko zwracam uwagę na to ,że nie zrobiła wszystkiego ,aby go zdobyć.Do tego też w domyśle odnosi się Wiktorowski mówiąc o realiach współczesnego tenisa na najwyższym poziomie , co sprawia ,że zawodniczka jest eksploatowana ponad miarę .
Ten aspekt trzeba brać pod uwagę,ale też trzeba się liczyć z tym,że kiedy się nie osiągnie tego co było możliwe jest się narażonym na krytykę.
W grze Igi na tegorocznych Igrzyskach widoczne dla każdego obserwatora były braki techniczne naszej zawodniczki wynikające z niedotrenowania z czego zdawała sobie sprawę jako osoba o wielkiej samoświadomości gry i co było pewnikiem źródłem frustracji i przez co nie wygrała z Chinką, której charakterystyka gry jej do tej pory bardzo odpowiadała. Gdyby ktoś zechciał porównać grę Igi w maju tego roku w RG i na Igrzyskach to z łatwością dostrzegłby duży regres czyli obniżenie poziomu gry w każdym jej elemencie . Czy gdyby była w takiej formie jak w maju by zdobyła złoto , to tego nie wiem, ale tego ,że nie była to było widać gołym okiem. Rozumiem usprawiedliwienia ,ale to typowa musztarda po obiedzie. I tyle.
Imponujące to zwycięstwo Aleksandry Mirosław. W dyscyplinie, która nie wybacza nawet najmniejszego błędu, ona nie popełniła ani jednej pomyłki. Udźwignęła rolę faworytki, wytrzymała presję nałożoną przez rywalki, zwłaszcza przez tę Chinkę w finale.
A i druga nasza zawodniczka, Kałucka, startowała doskonale, co zakończyło się brązem. Wreszcie polskie pięć minut
Jezu co za mecz, stary koń a łzy mi lecą ciurkiem!!!!
Moja ukochana małżonka nie interesuje się sportem ,ale doskonale pamięta spotkania naszej reprezentacji siatkarskiej podczas Igrzysk w Montrealu , kiedy to będąc w ciąży z synem przed wyprawą do szpitala położniczego przy ul.Inflanckiej w Warszawie obejrzała w nocy naszą wiktorię nad reprezentacją ZSRR 3:2. Dziś wiedziona jakimś tajemniczym babskim instynktem patrzała na mecz z Amerykanami i od drugiego do trzeciego seta nic nie rozumiała, ale miała przekonanie ,że historia sprzed 48 lat się powtórzy , co prawda nie na tym samym szczeblu ,ale też nasi pokonają na przewagi mocnego przeciwnika.
Ponieważ moja wiedza fachowa na temat siatkówki jest znikoma czyli typowo kibicowska to tak jak Iocosus oglądam tych, którzy w telewizjach uznano za fachowców , a którzy mają za sobą kariery zawodnicze i trenerskie ,a dziennikarze na komentowaniu siatkówki zęby zjedli - jednym słowem na Polsacie Sport oglądam "7 Strefę" . Ponieważ Polsat nie nabył praw do bezpośredniego przekazu Igrzysk to mecze siatkarek i siatkarzy omawiane są po ich pokazaniu z opóźnieniem oraz snute są prognozy co do przebiegu następnego meczu na podstawie tego jak grali w turnieju obaj rywale. Więc wczoraj obejrzałem i wysłuchałem prognoz na mecz z Amerykanami i po odrzuceniu banału w postaci tego ,że trudno przewidzieć kto wygra - nikt nie przewidział takiego rollecoastera. Szacunki w postaci mówienia ,że i my i Amerykanie mamy podobne walory tak w ataku , jak i w bloku właśnie w II i III secie wzięły w łeb , bo zespół USA uzyskał aż 70% skuteczność ataku czyli albo oni zagrali w tym elemencie fenomenalnie .albo nasz blok nie pracował jak należy. Podobnie co wyrównanego przebiegu spotkania , to tylko IV set był wyrównany, bo Amerykanie w II i III secie dominowali - tak jak nasza drużyna zdominowała parkiet w setach I i V. To pokazuje jak trudno przewidzieć przebieg i wynik spotkania dwóch wyrównanych zespołów, które bardzo, ale to bardzo chcą wygrać.Dla ekspertów szczególnym zaskoczeniem było to ,że siatkarze USA grają na igrzyskach tak dobrze i użyli określenia ,że do Paryża przybyły sobowtóry kiepsko spisujących się w klubach graczy. Ja także przyznam się ,że po chaotycznym i w sumie szczęśliwie wygranym meczu ze słabnącą Brazylią nie spodziewałem się tego błysku jaki zademonstrowali w II i III secie .Ale jeszcze większym podziwem obdarzam,naszych siatkarzy,którzy po strasznym laniu w III secie potrafili się podnieść i wyszarpać wygraną. Może nie płakałem ,ale pewnikiem dlatego ,że okrzykami rozładowywałem nadmiar emocji.
Chapeau bas !.
PS
Doszły mnie słuchy ze sędziowie w meczu Francji z Niemcami mocno pomogli gospodarzom . Prawda to ?
Nawiasem mówiąc, kilka godzin wcześniej miał też miejsce znakomity ćwierćfinał w ręczną. Francuzi mieli bramkę przewagi i piłkę na środku boiska na zaledwie kilka sekund do końca. Niemiec przechwycił podanie koszykarską czapą, a kolejny doprowadził do wyrównania strzałem chyba z dziesięciu metrów. Myślę że tym zagraniem Niemcy przebili wyczyn drużyny Wenty z pamiętnego meczu z Norwegią Ostatecznie w dogrywce, też szalenie emocjonującej, Niemcy wygrali jedną bramką.
My przeciw Amerykanom zrobiliśmy porównywalną rzecz. Na początku czwartego seta chyba wszyscy myśleliśmy, że jest już pozamiatane, lanie w trzecim secie, kontuzja za kontuzją, Amerykanie uśmiechnięci, wyluzowani, nasi wydawało się, że zupełnie zagubieni. A tu na przekór wszystkiemu sensacyjna pogoń, remis, potem zwycięski tie-break. Ja serio nie wiem jakim sposobem do tego doszło. Po prostu nie mam pojęcia. Ale właśnie dla takich emocji przeżywa się sport, właśnie na takie chwile się czeka.
@ Senator
Było w tamtym meczu kilka spornych decyzji po myśli Francuzów, ale jednak Niemcy powinni mieć pretensje głównie do samych siebie, bo wypuścili z rąk wygrany mecz.
A dziś w drugim półfinale Francuzi wręcz roznieśli Włochów, kompletnie się tego nie spodziewałem. Nagle wystrzelili z formą, poniosła ich atmosfera hali, po prostu fruwali. Ale nie wierzę, by przeciw nam znów wznieśli się na taki poziom. Tylko pytanie na jakim poziomie w sobotę będziemy my.
Piszę o tym , bo po pierwsze medal to medal i siatkarze i ona na razie mają taki sam , a po wtóre znam się na boksie i boks lubię.
Julia Szeremeta nie tylko jest najmłodszą medalistką bokserskich zmagań w Paryżu,ale nikt jej nie znał, nie odniosła żadnych sukcesów ,a jej styl walki był chaotyczno-siermiężny.
Ja także w pierwszym jej pojedynku z Wenezuelką Alcalą ( 4:1) daleki byłem od zachwytu, bo zaprezentowała zamiast bosku bijatykę w ringu, robiła "wiatrak", o pracy nóg nie było mowy i robiła to co Szpilka kiedy dostawał w kuper czyli opuszczała ręce jak by mówiła "chodż uderz mnie" . Lecz mój podziw wzbudziło to ,że ona nie tylko z pojedynku na pojedynek ,ale wręcz z rundy na rundę robiła nieprawdopodobne postępy. To świadczy ,że skala jej talentu jest niebotyczna .
W drugim pojedynku pokonała 5:0 Rahmi z Australii i następnie też 5;0 Lozandę z Portoryko . aż wczoraj przyszło jej zmierzyć się aktualną mistrzynią świata i wicemistrzynią olimpijską Filipinką Petecio ( 32 lata), która balansuje na granicy poziomu testosteronu w organizmie. Nasza bokserka I rundę przegrała dość wyraźnie ( u sędziów 0:5). Julia ma swój styl oparty na wykorzystaniu indywidualnych predyspozycji , za co chwała jej trenerom: klubowemu i kadry Dylakowi.Generalnie w boksie są dwie szkoły : jedna "Papy" Stamma polegająca na nauczeniu podstaw, aby w procesie szkolenia wykorzystać indywidualne predyspozycje , druga Andrzeja Gmitruka uczenia jak największej ilości obron i technik uderzeń. Styl Szeremety oparty jest na wykorzystaniu jej szybkości poruszania się w ringu, szybkości zadawanych ciosów oraz niezwykłej szybkości reakcji na akcje rywalek.Porusza się w ringu z opuszczonymi rękami , dość daleko od rywalek i jest w stałym balansie ciałem.
W obronie wykorzystuje właściwie tylko odejście, odchylenie i zejście ,a w akcjach operuje prawie zawsze tylko ciosami sierpowymi z obu rąk.
W I rundzie walki z Filipinką miała niewiele do powiedzenia, bo chyba była od niej za daleko o te 20-30 cm,gdyż Petecio większość ciosów Szeremety przyjęła na blok, albo zbiła lub ruchem głowy do przodu ich uniknęła. Natomiast Julia idąc do ataku nadziała się na kilka kontr rywalki.
Drugie starcie było przez 2,40 sekund wyrównane ,ale w końcówce Szeremeta podeszła bliżej z odchylonym korpusem do tyłu i kiedy Petecio zaatakowała dokonała wyprostu i wyszła z kontratakiem. Tym razem to ciosy Filipinki pruły powietrze ,a Polka zadała trzy czyste ciosy na głowę przeciwniczki.Czerech sędziów przyznało jej rundę i przed ostatnim starciem wynik był u jednego 20;18 ,a u reszty 19;19.
Trzecia runda należała bezapelacyjnie do Szeremety , która wydawała się nie tylko zupełnie inną zawodniczką, nie tylko w stosunku do pierwszej walki na Igrzyskach ,ale i do I rundy walki z Filipinką. Szokująco dobrze pracowała na nogach , gdzieś zniknęło to drobienie , te nieskoordynowane chodzenie do przodu i do tyłu, te przyruchy opuszczonych rąk, to wchodzenie bez ciosu do akcji , te braki wyczucia dystansu. Na nic nie zdały się techniki obronne Filipinki , bo ciosy Julii były precyzyjne , każdy atak spotykał się z wejściem a drugie tempo lub natychmiastowym kontratakiem. Wszyscy sędziowie zgodnie z przebiegiem walki dali jej wygraną rundę i wynik walki na 4;1.
W finale spotka się z Tajwanką Yu Ting Ling ( 29 lat) , która ma wiele wygranych Igrzysk Azjatyckich ,ale od 2018 roku do Mistrzostw Świata i do poprzednich Igrzysk nie została dopuszczona przez AIBA z uwagi na zbyt wysoki poziom testosteronu ( męski hormon płciowy). Tak "na papierze" to Tajwanka na znacznie więcej atutów , bo jest silniejsza, ma bogatszy repertuar ciosów i potrafi walczyć bardzo dobrze zarówno w dystansie , jak i półdystansie ,a ponadto jest w stanie toczyć pojedynek na ciosy proste w środku ringu ,ale też iść do przodu jak czołg wyprowadzając mnóstwo ciosów.
Lecz Julia Szeremeta cały czas swój boks doskonali i chyba nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. O jej psychikę się nie martwię, bo chyba ma ją ze stali i stres , doping bardzo licznej ( 22 tys. ) publiczności ją dodatkowo nakręca . Aby wygrać z Tajwanką musi walczyć w rytmie ; doskok- odskok, odejście - podejście - co wymaga wielkiej szybkości i niebywałego wydatkowania energii.
Na koniec postu sztucznego optymizmu nie zademonstruję .
Akt I – lekka satysfakcja, z wyczekiwaniem co będzie dalej
Akt II – lekkie rozczarowanie, bez paniki, wyczekiwanie co będzie dalej
Akt III – czarna rozpacz
Akt IV – stan przedzawałowy
Akt V – stan lewitacji
Zapis wieczoru – stan wskazujący na spożycie
Natalia – zrobiła swoje
Julia – nie mnie, ale innego faceta – Krzysztofa Kosedowskiego - doprowadziła do łez wzruszenia i satysfakcji.
Refleksje poranne:
Tak to był najwyższy znak jakości - 3 x Q – kwintesencja sportu, rywalizacji, kibicowania.
Bohater nieoczywisty – Grzegorz Łomacz – chyba najbardziej niedoceniany i podważany z „gangu łysego”, a po dniu wczorajszym nikt już nie ośmieli się negowac jego roli!
Bohater oczywisty – ciekaw jestem czy niecenzuralna fraza Tomka Fornala przejdzie do historii dorównując „gestowi Kozakiewicza”? Po latach będziemy mówić: „poleciał Fornalem”, „potrzebne słowa Fornala”, „użył Fornala”? Nie wiem tego, ale te słowa już są ikoniczne.
Z jednej strony w mojej perspektywie Stanisława Walasiewiczówna okazała się oszustką, natomiast dochodzimy też do absurdu, gdy każda sportsmenka o androgynicznej budowie ciała i wyglądzie, choćby i na krótko ostrzyżona jest podważana jako domniemana „oszustka”.
Utożsamiam się z postawą Joanny Jóźwik, gdy Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu (CAS) podjął decyzję, że biegaczki z nadmiarem męskich hormonów muszą go obniżać farmakologicznie to: „Caster Semenya i inne zawodniczki z nadmiarem męskich hormonów zapowiedziały apelację. - Zrozumiem je, jeśli tak zrobią. Na miejscu Caster walczyłabym o swoje - powiedziała polska biegaczka, która na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro (2016) przyznała, że starty z reprezentantką RPA nie są sprawiedliwe. - Koleżanki mają bardzo wysoki poziom testosteronu, zbliżony do męskiego, stąd ich wygląd i wyniki - mówiła Polka. Później tłumaczyła: - Wszelkie dyskryminacje są mi zupełnie obce.” (sport.pl)
Zatem i u mnie chciałbym żeby „wszelkie dyskryminacje były mi obce” ale gdy czytam, że Carsten Semenya ma już dwójkę dzieci, to rozumiejąc jej problemy:
„W dokumencie HBO Real Sports Semenya opowiedziała o sytuacji, gdy jako 18-latka usłyszała, że musi przejść testy weryfikacyjne płci, aby móc rywalizować na bieżni. - Pewnie myśleli, że mam penisa. Odpowiedziałam im: dobrze. Jestem kobietą, nie obchodzi mnie to. Jeśli chcecie sprawdzić, pokażę moją pochwę. W porządku? - mówiła.
Badania wykazały, że lekkoatletka z RPA nie miała macicy ani jajników, ale posiadała wewnętrzne jądra. Poziom produkowanego przez nie testosteronu był u niej trzykrotnie wyższy niż u przeciętnej kobiety. Stwierdzono u niej tzw. hiperandrogenizm, który charakteryzuje się większym poziomem testosteronu, który wpływa na masę, siłę mięśni i wydolność organizmu.” (sport.pl)
trudno mi się oprzeć wrażeniu, że w rywalizacji na bieżni Joanna Jóźwik z Carsten Semenya była z góry skazana na porażkę. Carsten Semenya czuje się kobietą, domaga się akceptacji, tego nie podważam, ale zapewne identycznie czuła się Stanisława Walasiewiczówna przez całe swoje życie. Może popełniam błąd nazywając ją oszustką!?
Trudne kwestie, publiczne wchodzenie z butami w czyjeś życie, w osobiste dramatyczne wybory. Dramatem jest odbieranie praw kobietom z hiperandrogenizmem, ale też ich rywalizacja sportowa będzie obarczona „nierównością” szans.
Cała sytuacja z dwiema bokserkami zawieszonymi przez federacje bokserską, a dopuszczonymi do Igrzysk przez Komitet Olimpijski jest „dziwna”? Nie mam pojęcia na ile ich „androgenizm” je promuje, im pomaga, „na oko” ich przewaga jest wyraźna, czy wynika z talentu i pracy, czy też są to przypadki analogiczne do Carsten Semeny’i nie wiem. Federacja bokserska jest niewiarygodna, ale dopuszczanie do rywalizacji olimpijskiej na podstawie paszportu też wydaje się wysoce problematyczne.
Jeżeli w boksie zaakceptujemy rywalizację kobiet z hiperandrogenizmem to na poziomie szkolenia rozpocznie się ono od poszukiwania dziewczynek właśnie tak uwarunkowanych.
Waga ciężka problemu!
Natomiast w kwestiach tenisowych, a w zasadzie na poziomie analizy i wyciągania wniosków, choćby o przyczynę 36 błędów Igi w półfinale to pozwól, ale pozostaniemy na diametralnie odmiennych pozycjach.
Dyskusja o porażce w Paryżu, jej przyczynach, jest nieweryfikowalna i dzięki temu zapewne będzie trwała aż do LA w 2028 roku.
Skoro osoby niepełnosprawne mają swoją Para Olimpiadę, to ja nie widzę przeszkód, aby utworzyć Trans Olimpiadę. Myślę, że koncerny farmaceutyczne, które teraz mają złote żniwa z produkcji wszelkiej maści puberty blockerów ochoczo zasponsorują takie igrzyska. A i pewnie dorzucą się kliniki transujące dzieci, które w USA teraz wyrastają jak grzyby po deszczu. A i pewnie znalazłoby się parę platform streamingowych, które by to transmitowały, w końcu mają doświadczenie w produkcji filmów spod znaku DEI, których nikt nie ogląda. Sorry ale dla mnie to niczym nie różni się od stosowania dopingu. Zadziwiające jest to, że takie osoby startują wyłącznie w sportach kobiecych, prawda Iocosusie?
@Siatkówka
Ś. P. Tomasz Wójtowicz powiadał: szczęście siedzi okrakiem na siatce. A Wilfredo Leon właśnie chyba się dowiedział, co to znaczy być Polakiem I najwyraźniej mu się to spodobało.
W przypadku hiperandrogenizmu mamy sytuację, w której rodzi się człowiek, na podstawie jego zewnętrznych cech płciowych wpisuje się w dokumenty czy jest kobietą, czy mężczyzną. W przypadku Carsten Semenya Pan Bóg wyposażył ją w pochwę, ale zapomniał o jajnikach i macicy. Wychowywała się zdefiniowana według swoich zewnętrznych cech płciowych przez długi czas zapewne nieświadoma, że Wszechmogący z niej zakpił. Gdy zdecydowała się na udział w zawodach sportowych, to tym, który wyposażył ją w środki, dzięki którym osiąga przewagę nad innymi kobietami jest nikt inny jak Pan Bóg! Analogicznie jest z innymi osobami hiperandrogenicznymi.
Dla mnie w sportach walki (!) powinny być sformułowane zasady równie lub nawet bardziej radykalne jak w lekkiej atletyce. Podwyższony zdecydowanie poziom testosteronu poza normy przynależne dla kobiet, powinien skutkowac niedopuszczeniem takich osób do rywalizacji w kategoriach żeńskich, ze względu na zdrowie zawodniczek i dysproporcje w możliwościach fizycznych konkurentek.
Nie mówmy tu jednak o „dopingu” nawet w kategoriach „dopingu genetycznego”.
„Jest to najnowsza technika dopingowa polegająca na dokonywaniu manipulacji na materiale genetycznym zawodnika lub kontroli ekspresji genów. Według definicji WADA doping genowy to „nieterapeutyczne użycie komórek, genów, elementów genetycznych, które mogą poprawiać wyniki sportowe”. (wujek gugluś)
Dopingującym osoby hiperandrogeniczne jest Pan Bóg!
Zapominasz o Ewie Kłobukowskiej na którą Kacapy złożyły doniesienia ,że powinna być odsunięta od startów, bo ma dodatkowy chromosom Y ,wedle ówczesnej wiedzy występujący tylko u mężczyzn. Natomiast według współczesnej medycyny takie przypadki są rzadkie ,ale występują, ale nie mają one żadnego przełożenia na fizjologię wysiłku.
Jeżeli chodzi o testosteron to on ma wielorakie działanie ,ale u kobiet ma wpływ anaboliczny poprzez pobudzanie syntezy białek , Przyjmuje się,że u kobiet górna granica testosteronu to 70 nanogramów na decylitr krwi.Jeszcze 20 lat temu WADA dyskwalifikowała zawodniczki za przekroczenie normy tak jak za doping.Problem zrodził się jak trafnie wskazujesz przy Kasper Semeny'i, która odwołała się do władz IAAF twierdząc,że to jej naturalna przypadłość i została dopuszczona do startów, wygrywając wszystkie biegi w jakich brała udział . Ale Federacje Europejskie i USA w 2015 roku złożyły skargę na decyzję IAFF do szwajcarskiego Sądu, który po 3 latach badań i opinii wybitnych endokrynologów wydał w 2019 roku wyrok, że z punktu widzenia fizjologicznego ( nie anatomicznego) Semenya jest mężczyzną i z kobietami w sporcie rywalizować nie może. Jeżeli chodzi o Walasiewicz to anatomicznie , po tym jako dokonano ekshumacji , była mężczyzną, lecz nie wiemy czy była oszustką czy tym co współczesna medycyna nazywa transkobietą.
Wydawało się ,że ten wyrok Sądu Szwajcarskiego na zasadzie analogii stanie się obowiązującą w sporcie normą i tak też do sprawy w przypadku Tajwanki Yu Ting Ling podeszła AIBA , która nie dopuściła jej do startu w Mistrzostwach Świata. Na jej start w Igrzyskach w Paryżu zgodził się MKOL i francuscy organizatorzy na podstawie klauzuli o zakazie dyskryminacji .
Świadomy doping jest czymś odmiennym. Niestety walka z nim jest trudna , bo WADA ma wykaz kilku tysięcy niedozwolonych substancji , ale odbywa się walka medycyny na przechytrzenie i stale pojawiają się nowe substancje nie będące na liście i wprowadzane na nią po badaniu ich skutków.Możliwe są też ingerencje w geny, ale przy obecnych możliwościach medycyny są one wykrywalne,a przy tym zabronione przez WHO.Lecz słyszymy ,że np. Chińczycy nie podpisali konwencji WHO o zakazie manipulacji genetycznych na ludziach i są blisko wykorzystania własnych komórek euakriontycznych do pobudzenia pracy hormonów i wzmocnienia działania mięśni, stawów i kości .
PS. Co do ilości błędów Igi w meczu z Zheng to ja ich nie liczyłem , ja cyfrę 36 przepisałem żywcem z artykułu Przeglądu Sportowego. Natomiast czym one w sensie kaleczenia techniki były spowodowane - to był to opis tego co moje oczy widziały .
polski sport jest całościowo słabo zorganizowany, niedofinansowany i upolityczniony
No właśnie. OK, po ostatnich sukcesach pań od wspinania, panów od przebijania i pani od lania po pysku nastroje się cokolwiek poprawiły. Wciąż jednak, jak co cztery lata (zazwyczaj) nachodzi mnie dokładnie ta sama refleksja. Są Igrzyska, jacyś ludzie od nas tam jadą i my od tych ludzi oczekujemy zwycięstw. Laurów. Medali. A, przepraszam najmocniej, na jakiej podstawie…?
@ Senator:
3 godziny WF w szkołach podstawowych już są. A nawet 4. Jeśli mówimy o ujęciu tygodniowym, rzecz jasna. Moim zdaniem to jednak wciąż za mało i należałoby tę liczbę podnieść do… dwóch. Dziennie.
co zrobić z rodzicami którzy nagminnie wypisują swoim pociechom zwolnienia z tego przedmiotu
A tutaj, jak na moje, sprawa, a właściwie sprawy, bo dwie, są i bajecznie proste, i wściekle trudne zarazem. Bo tak:
Po pierwsze, infrastruktura. Ja wiem, to się powoli, powolusieńku zmienia. Wciąż jednak w wielu szkołach zdarza się tak, że dwie klasy na raz mają się zmieścić do śmiesznej pseudosalki gimnastycznej o wymiarach 15x8 metrów i tam – ekhem… – ćwiczyć na skrzypiącym, uginającym się parkiecie położonym w chwili, gdy rodziców tych dzieciaków nie było jeszcze na świecie. Przeraża Cię ten obrazek, Senatorze? Mnie też. Ale co w takim razie powiesz na jeszcze większą patolkę, czyli WF na korytarzu? Tak, to też się nadal gdzieniegdzie zdarza. Nie dość, że dzieciak łacno może przylamonić z bani w wystający kaloryfer*, to jeszcze trzeba być cicho. No bo przecież tuż za ścianą pani Kowalska prowadzi polski, pani Nowak matmę, pani Zielińska biologię… Paranoja. Wiesz, ja się mogę mocno sprzeciwiać co najmniej kilku trendom wychowawczym panującym obecnie w naszym kraju**. Trudno mi jednak dziwić się rodzicom, że po prostu dbają o swoje dzieci i nie chcą ich narażać na bezpośrednie zagrożenie zdrowia.
Po drugie, ocenoza. Spiąłem się kilka tygodni temu ze znajomym dziennikarzem sportowym. On naśmiewał się z Niemców planujących likwidację ocen z wychowania fizycznego. Dla mnie to rewelacyjny pomysł, który należałoby jak najprędzej zaimplementować u nas. WF to powinien być rozwój przez zabawę, a nie kolejna gonitwa za średnią.
Postawić nowe obiekty. Dużo nowych obiektów. Zrezygnować z chorej, acz cholernie głęboko zakorzenionej tradycji oceniania wszystkich za wszystko i edukowania cyferkami. Łatwo powiedzieć. Trudno zrobić.
* kumpel wuefiarz miał kiedyś taką sytuację, mało w kiciu nie wylądował.
** kloszowanie, helikopterstwo, madki-zaburzanki, ATM daddies, itp. – długa dyskusja i chyba jednak nie na Czarną-eLkę.
@ CTP:
pewnie znalazłoby się parę platform streamingowych
Mam lepszy pomysł. Jak na razie, rzekome transowe atletki przeszkadzają nie swoim rywalkom, a bandzie volceli, którym w zakonserwowanych mózgach (?) uroiło się, że mogą po własnym uważaniu decydować, kto jest kobietą, a kto nie jest. Tymczasem istnieją platformy pokazujące aktywność fizyczną pań, których tożsamości płciowej nie sposób podważać, bo ich narządy są doskonale widoczne i biorą czynny udział w aktywnościach. Może zatem ci samozwańczy arbitrzy kobiecości przerzuciliby się (na powrót) na te właśnie platformy? Przy okazji sami mogliby podjąć pewną aktywność fizyczną, dzięki której zrobiłoby się im trochę lepiej, ciśnionko by im spadło, świat nabrałby kolorów…
Ludzie, jaka to jest w ogóle dęta chryja. W tych Igrzyskach uczestniczy grubo ponad pięć tysięcy atletek. Ledwie kilka z nich ma niestandardowy, jak na kobietę, poziom testosteronu (z czego może coś wynikać, ale wcale nie musi). To nawet nie jest promil. Tymczasem moralna panika wybuchła taka, jakbyśmy właśnie byli świadkami trans-inwazji i masowego udawania bab przez chłopów. Byłoby mega śmieszno, gdyby nie było tak straszno.
re: oczekiwania
Według mnie oczekiwania jak najbardziej muszą być, tylko że z ich realizacji powinny być rozliczane władze dyscyplin raczej niż indywidualni sportowcy. Okazja jest ku temu jedyna na cztery lata, bo kogo (niestety) na co dzień interesują powiedzmy zapasy. A tak zapaśnik, który przegrał decydującą walkę o medal ma jedyną okazję zostać wysłuchanym i powiedzieć głośno, że panowie działacze zrobili sobie do Paryża romantyczną wycieczkę z osobami towarzyszącymi, a tymczasem on nie miał z kim trenować. I pewnie przy każdej takiej sytuacji (bo przecież też przytaczane wyżej szermierka czy kolarstwo torowe) można rozkładać zagadnienie na czynniki pierwsze, dociekać kto co chce ugrać i kto ma rację, ale powtarzalność i podobieństwo pretensji kierowanych w stronę związków sportowych potwierdza to co wszyscy wiemy - że na tym poziomie jest w Polsce poważny problem.
re: WF
Słusznie Senator wskazuje na problem rodzicielski, tylko że to jest skutek, a nie przyczyna. Przyczyną jest niski szacunek do wychowania fizycznego jako przedmiotu, na co składa się setka różnych czynników, finalnie negatywnie oddziałujących na wszystkie zaangażowane strony, na rodziców, na wuefistów i na dzieciaki.
Natomiast nie do końca zgadzam się a-c10 z tym co piszesz o infrastrukturze i ocenach, tzn. jestem w stanie wyobrazić sobie, że jest to kwestia bardzo zróżnicowana powiatowo, ale na podstawie doświadczeń moich dzieciaków w porównaniu z własnymi, uważam, że pod względem infrastruktury dokonał się w polskich szkołach gigantyczny skok, a jednostki prowadzące chętniej inwestują w szkołach w infrastrukturę sportową niż wyposażenie sal do powiedzmy chemii. Nie znam też żadnego ucznia, dla którego ocena z WF byłaby realnym problemem, tzn. generalnie jest to fikcja, bo przeważnie oceny i tak są ostatecznie podciągane pod potrzeby. Natomiast zdarza się oczywiście, że konieczność biegania 800 metrów jest dla dzieciaków szeroko rozumianym dyskomfortem, i to jest bez wątpienia stukrotnie częstsza przyczyna zwolnień od rodziców niż strach przed przydzwonieniem głową w kaloryfer
W ramach sportu szkolnego mocno brakuje mi jeszcze systemu wychwytywania dzieciaków predysponowanych do sportu, najlepiej jakoś koordynowanego obszarowo, tylko że to się oczywiście rozbija o to co zawsze, o kasę, bo różne lokalne klubiki częściej czekają na rodziców i ich pieniądze jak na finansowy ratunek niż skupiają się na selekcjonowaniu i szkoleniu narybku mogącego zasilić potem zawodowy sport.
Ja miałem w podstawówce normalną sale gimnastyczna a zdarzało się ze lekcje były na korytarzu . Tak było, ale to przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych . Myśle , ze obecnie to margines .
No właśnie dużo częstsza przyczyna to to o czym pisze Sir Gawin . Syneczek, córeczka się zmęczy, spoci i się przeziębi. Jest tez chyba tak ze cześć dzieci jest zwyczajnie leniwa i im się zwyczajnie nie chce podejmować wysiłku. Rodzic zamiast tłumaczyć potrzebę rozwoju fizycznego wypisuje zwolnienie czyli wybiera teoretycznie najprostsze rozwiazanie, a ze jest głupie No cóż .
Na pewno niezwykle ciężko gra się przeciw tak pewnemu siebie, tak solidnemu i tak konsekwentnemu rywalowi. Czekasz na swój moment, chcesz złapać rytm, ale to się nie dzieje, bo tamci jadą równo jak maszyna. Zepsują jedną piłkę, a za chwilę jak gdyby nigdy nic wyjmują kilka zbić, które normalnie powinny wejść. Trzeba umieć odpowiedzieć tym samym, niestety nasi dziś nie byli w stanie. Czy nie byli zregenerowani fizycznie i zdrowotnie, czy przyszło rozluźnienie po półfinale, czy nie dojechały głowy do stawki tego meczu - oni sami powinni wiedzieć najlepiej.
Srebrny medal to oczywiście niezaprzeczalny sukces i wielka rzecz dla naszej siatkówki, ale mimo wszystko ciekaw jestem reakcji czy refleksji właśnie samych zawodników, bo jednak, co by nie powiedzieć, absolutnie najważniejszy mecz w życiu, no i przeciwnik gra w nim na 110% a ty akurat jakimś sposobem na maksymalnie 50%. Wszyscy gratulują ci tego srebra, poklepują po ramieniu, ale nie wierzę, żeby w środku nic nie piekło. Zachowując wszelkie proporcje, ten mecz wyglądał przecież trochę jakby Legia zagrała finał pucharu Polski np. z Lechem i ten Lech zmiótłby nas z 5:0, nie pozwalając przekroczyć połowy boiska.
Część kibiców uważała, że niektórzy zawodnicy dotychczas wiodący są pod formą i na mecze finałowe zostali powołani „za zasługi” (Kurek, Śliwka, Kaczmarek). Po ciuchu zarzucali trenerowi, że popełnił ten sam błąd, co poprzedni szkoleniowiec zabierając do Tokio Kubiaka. Wielu kręciło nosem za pominięcie Bednorza.
Niektórzy (Łomacz) byli podważani czy sportowo podołają wyzwaniom kluczowej imprezy.
W drodze do finału zespół nawiedziła fala kontuzji (Fornal, Bieniek, Janusz, Zatorski) tylko pierwszy z nich powrócił do swojej normalnej dyspozycji, w finale graliśmy z „mózgiem zespołu” oraz z libero i stoperem w jednym nie w pełni sił, na środkach przeciwbólowych i zapewne na ich własną odpowiedzialność. To tak jakbyśmy hipotetycznie grali z Lechem z kontuzjowanymi Josue, Kapustką, Elitimem plus z nie w pełni sił środkowymi obrońcami Jędzą i Augustyniakiem.
A mimo to Grbic, który postawił na mental grupy, okazało się, że nie popełnił błędu. W drodze do finału wygraliśmy dwa mecze, których nie mieliśmy prawa wygrać (z Brazylią i z USA)! W tych meczach zwycięstwa zostały osiągnięte charakterem, charyzmą, sercem, wolą walki, niezłomnością. Ci którzy byli podważani stali się bohaterami jak Łomacz, ten który sam o sobie mówił, że jest „kibicem na parkiecie” zaczął spełniac swoją rolę, jeżeli nawet nie w pełni to przynajmniej przestał być asystą, zaczął stanowic o sile prawego ataku. Kapitan zespołu podołał zadaniu. Z Brazylią środkowi wznieśli się na wyżyny swoich możliwości i wyciągnęli do spółki z Leonem ten mecz. „Klątwa ćwierćfinału” została przełamana, choć być może i w Tokio, i w Rio, i w Londynie, i w Pekinie pierwsza szóstka miała większy sportowo potencjał, ci którzy wówczas grali byli w bardziej optymalnej formie niż ta nasza „szóstka” z Paryża, nawet jeżeli niektóre nazwiska się nie zmieniły, to czas nieubłaganie minął. W Paryżu Grbic postawił na doświadczenie, zgranie, zrozumienie „Gangu Łysego” i się nie zawiódł.
„Gang Łysego” wie, że w swojej normalnej dyspozycji z Ngapetem i jego kumplami wygrywa 5 na 10. Raz jedni, raz drudzy górą. Pewnie sportowo czują zawód, niedosyt, ale pretensji do siebie mieć nie powinni. Dziś po prostu „paliwa” już zabrakło, nie powtórzyła się sytuacja z meczów z Brazylią i z USA.
Gdy tak z żalem i rosnącą frustracją oglądam występy naszych zawodniczek i zawodników to przypominam sobie ,że w książce "Bieg mimo przeszkód" wydanej w 1988 roku Jan Mulak, twórca systemu organizacji sportu po 1954 roku oraz twórca legendarnego Wunderteamu lekkoatletycznego oraz nauczyciel akademicki- nakreślił taki scenariusz .
Książka zawiera takie rozdziały jak : trener - wychowawca czy treser, kanony prawidłowego treningu i sport młodzieżowy.
Ja pamiętam te czasy kiedy w połowie lat 60-tych w Błoniu liczącym ok. 8.5 tys. mieszkańców była drużyna piłkarska ( trampkarze, juniorzy młodsi i starsi oraz dwa zespoły seniorów) , drużyna LA na poziomie II ligi oraz sekcje LZS ; podnoszenia ciężarów,zapaśnicza,łucznicza i szachowa. Ja najpierw grałem w piłkę nożną , ale trener Karlicki przekonał mnie,że w biegach odniosę większe sukcesy i pewno by tak było gdybym nie doznał otwartego złamania obojczyka i barku co o owym czasie oznaczało prawie kalectwo i rozbrat ze sportem.
Lecz takie bezpośrednie przenoszenie tamtego modelu do naszych czasów tchnie anachronizmem tak samo jak by tarę uważać za najwyższe osiągniecie techniki prania odzieży.
Jan Mulak z nostalgią przywołuje fakt,że w 1960 roku na Igrzyskach w Rzymie Polska była na 6 miejscu w klasyfikacji punktowej ( wówczas obowiązującej) ,a we wskaźnikach gospodarczych była znacznie dalej , więc bogactwo materialne nie ma bezpośredniego przełożenia na poziom sportu wyczynowego.
Mulak twierdził,że fundamentem musi był program nowoczesny i skuteczny,ale wypracowany własnym sumptem, bo w krajach pobawionych silnych nawyków społecznych wysiłku fizycznego i umysłowego kształtowanych przez pokolenia są nieadaptowalne do tych krajów które takich tradycji nie mają.. U nas jednak zamiast kształtować ten model pogłębiania szacunku do wysiłku fizycznego to go odrzucamy.
Namiastką postępu staje się wówczas werbalizm. Zaczyna się rozchodzenie coraz bardziej idealistycznych teorii opartych na chciejstwie z coraz mniej skuteczną praktyką.
To nie jest tak,że tylko u nas młodzież korzysta ze smartfonów, czy komputerów , a gdzie indziej tego nie ma i tego poprzez większą ilość godzin w-f nie zlikwidujemy, więc musi nastąpić radykalna zmiana jakościowa zajęć sportowych w przedszkolach i szkołach,tak aby młodzież była od najmłodszych lat sprawna fizycznie.
W tym kontekście Jan Mulak zwrócił uwagę na katastrofalny błąd jakim było naśladowanie krajów wyżej rozwiniętych poprzez przejęcie tzw. "wczesnej specjalizacji" , która w krajach o deficycie demograficznym miała racjonalne podstawy ,ale w Polsce pogłębiła zjawisko "nierównomiernego rozwoju". Jednocześnie przejęto tę metodę ,ale zaniedbano planowania rozwoju, otoczenia pełną opieką i kontrolą trenerską i lekarską. W ślad za rozwojem fizycznym ( wzrost, waga) w krajach rozwiniętych zwiększano objętość pracy treningowej oraz wczesną specjalizację młodzieży. A u nas do szkolenia młodzieży kierowano najlepszych trenerów co zubożało ich warsztat. W wielu dyscyplinach zatracono umiejętność budowy szczytu formy na imprezy docelowe.Linia rozwojowa sportu tak pod koniec lat 70-tych zaczęła się łamać, co pokrywano propagandowo gloryfikując jednostki zdobywające trofea.
Dla wypełnienia luk zaczęto mnożyć nieskoordynowane inicjatywy , różne systemy zawodów młodzieżowych , lig,pucharów itd itp, które nie zwiększały sieci naborczej ,ale odwoływały się do tych samych młodych zawodników, eksploatując ich przedwcześnie.
Jan Mulak stwierdza to co jest znane nauce,że istnieją dwie struktury sportu wyczynowego : piramidalna i naborowa. Piramidalna polega na tym,że podstawą jest duża ilość zawodników poddanych stałej ,dynamicznej selekcji w miarę ujawniania predyspozycji oraz uzyskiwania coraz lepszych rezultatów.Metoda naborowa opiera się na wąskim przedwstępnym naborze , który jest jednocześnie selekcją , wykorzystując wszelkie przesłanki naukowe, tak aby skoncentrować wysiłki na tych którzy mają silne predyspozycje.
Kraje , które osiągają ponadprzeciętne wyniki skumulowały obie te metody wykorzystując do selekcji konkurencyjność ,ale też tworząc w szkołach klasy sportowo sprofilowane . Niestety w Polsce nie mamy ani piramidy, ani wieży ,a raczej coś na kształt cebuli o bardzo wąskim wyczynowym szpicu , rozdętym środku ( różne klasy, grupy, rozgrywki, imprezy itd itp złożonym z zawodników starszych ,nierozwojowych) oraz zwężającej się bazie.
Te zjawiska hamują postęp i dostęp tak najzdolniejszej młodzieży jak i najlepszych trenerów.
Na Polsacie przedwczoraj w "7 strefie" wysłuchałem prawie godzinnego wywiadu z trenerem Grbiczem ,a po nim w "Magazynie Olimpijskim " wywiadu z trenerem kajakarek Tomaszem Krykiem oraz chodziarzem Gdulą ( mistrz z Tokio)
Moim zdaniem Gdula niepotrzebnie uderza w tony populizmu zwracając uwagę, na to,że działacze jężdżą na zgrupowania traktując pobyt tam jako darmowe wczasy , aczkolwiek moim zdaniem wyjazdy te często są dokonywane w miejsca atrakcyjne turystycznie , a niekoniecznie wartościowe szkoleniowo. To co mówił Gdula i wiele zawodniczek i zawodników o kolesiostwie , wykorzystywaniu funkcji , niekompetencji ma nieduży związek z wynikami ,a bardziej z tym,że władze wielu związków nie mają autorytetu. Lecz jestem pod wrażeniem rozsądku w rozumieniu istoty sportu zaprezentowanym przez Grbicza i Kryka. Grbicz nie narzekał,ale mówił,że zdołał wyselekcjonować najlepszą szóstkę, bo reszta zawodników nie sięga najwyższej półki i nie jest jego winą kiedy tak dobrany zawodnik odniesie kontuzję lub przystąpi do meczu poobijany,ale nawet gdyby byli wszyscy to na tym poziomie każdy bez wstydu może wygrać lub przegrać z każdym. Kryk z kolei nikogo nie obwiniał,ale stwierdził ,że chyba z powodu braku środków w okresie zimowym nie zorganizowano tylu zagranicznych obozów treningowych co trzeba i zabrakło wypływania na wodzie jeszcze kilkuset kilometrów.W tym stanie zawodniczki osiągnęły nawet więcej niż mogły. I ja to rozumiem. Zadaniem trenera jest wyselekcjonowanie najlepszych jakimi dysponuje, przygotowanie ich tak ,aby na Igrzyskach osiągnęli najwyższą formę i prowadzenie ich od startu do startu . I ja jako kibic niczego innego nie oczekuję . W tym kontekście Gdula powiada,że w LA pracują z zawodnikami trenerzy i trenerki niekompetentni , zastali w swych koncepcjach, nie rozwijający się,a trenerzy fachowi są odsuwani i pomijani. Ten wywiad Gduli rzucił dodatkowe światło na przyczyny klęski polskiej LA w Paryżu.
To nie ilość godzin w-f w szkołach jest za mała ,abyśmy odnosili sukcesy na Igrzyskach,ale niekompetencja działaczy , anachroniczna organizacja sportu wyczynowego oraz przestarzałe metody doboru, selekcji i szkolenia.,
Ale jak ten srebrny kurz opadnie, to ja bym bardzo chciał usłyszeć/przeczytać, dlaczego na imprezę, która odbywa się maksymalnie 4 razy w sportowym życiu danego sportowca jadą zawodnicy nie do końca do niej przygotowani. I nie mam tutaj na myśli tylko Kaczmarka i Śliwki ale również tych, co zostali w Polsce. Możemy mieć pretensje do Grbica, że wziął Śliwkę zamiast Bendorza ale chyba wszyscy się zgodzą, że w dzisiejszym meczu Bednorz raczej by nas nie zbawił. Natomiast, nie pojmuję, jak to się stało, że w roku olimpijskim z formą zjechali tacy siatkarze jak Popiwczak, czy Firlej. Wielu siatkarzy z naszej Plus Ligi nawet nie dało Grbicowi szansy, żeby się zastanowił nad wyborem.
Zresztą, to dotyczy nie tylko siatkówki ale też innych sportów, gdzie w wielu przypadkach się okazało, że IO, to raczej atrakcyjna wycieczka aniżeli impreza, do której się przygotowuje 4 lata.
Panie Zbyszku nie pomogą nowoczesne metody, selekcja i szkolenia jak nie będzie z kogo wybierać .
W kwestii związków: tak, jasne. Z nielicznymi wyjątkami one są po prostu amatorskie. W najgorszym możliwym znaczeniu tego słowa, znaczy śmierdzi od nich amatorszczyzną. Z drugiej strony, kurczę, czy może być inaczej? Rokrocznie dziesiątki, setki milionów złotych z publicznego portfela przepalane są na pensje trzecio-, czwartorzędnych skórokopów ze wszech stron świata. Chwilę temu dyskutowaliśmy tutaj o tym całym (niedoszłym chyba, na szczęście?) Narodowym Centrum Czegoś Tam i Czegoś Tam Jeszcze, przeznaczonym, rzecz jasna, też dla skórokopów. A przecież akurat piłka nożna jest w Polsce najostatniejszą dyscypliną, której przydałoby się publiczne wsparcie finansowe. Gdyby tak przestać wreszcie dotować legendarnych Starych Słowaków i Trzecioligowych Hiszpanów, a w zamian za to przepchnąć kasę w stronę zapasów, szermierki, kolarstwa, etc. – może więcej sensownych ludzi garnęłoby się do pracy w tych federacjach?
Co do WF: wiesz co, Gawin? Poprosiłem moje córki, by wyobraziły sobie, że na dwu-, trzytygodniowy wyjazd wakacyjny mają do dyspozycji jedną walizkę średniej wielkości. Nie, nie na głowę. Na spółkę. I że drugą taką walizkę ma do dyspozycji ich matka na spółkę ze mną. I że te walizki lądują na dachu Fiata Raz Dwa Sześć p. I że one same mają się wpatałęczyć na tylną kanap(k)ę do tegoż Malczana. I że będziemy jechać tym Malczanem (bez klimy, bez żadnego wygłuszenia…) ileś tam godzin z prędkością przelotową rzędu 55km/h. Padre mio – Padła odpowiedź – Weźże ty wreszcie rzuć tę swoją nudną tyrę i zabierz się za stand-up, co…!? No. To tyle w temacie porównywania czasów naszej pierwszej młodości z czasami obecnymi
I jasne, Senatorze. Część rodziców jest najzwyczajniej w świecie głupia. Spoko, zdecydowanie za długo pracowałem z młodzieżą, by temu przeczyć. Tylko wiesz co? Jedna rzecz mi tutaj zgrzyta. Ci sami rodzice wypisują dzieciaka z wuefu i zapisują go/ją na karate, piłkę nożną, capoeirę, tenis, basen, etc. To może jednak nie wszyscy oni są tacy tępi…?
Panowie, żeby jasność była: ja się nie upieram, że moja teoria infrastrukturalno-ocenowa jest w każdym przypadku słuszna i absolutnie wyczerpująca. Nie robiłem żadnych badań, a instynktownie jak najbardziej się zgadzam, że swoje mogą tu robić uwarunkowania lokalne. Wciąż jednak, gdy gadam ze znajomymi wuefiarzami (z różnych stron), maluje mi się jeden obraz: tam, gdzie jest przestronna i dobrze utrzymana sala gimnastyczna, takież samo boisko, a sprzęt nie pamięta nieboszczki PRL, tam plaga lewych zwolnień ma zupełnie inne rozmiary, niż w miejscach, gdzie infrastruktury brak.
Tym samym oduczyło mnie bujania w obłokach i traktowania swoich wizji jako realnych. Pewno wynikało to z tego,że jako kierownika, naczelnika, dyrektora, prezesa tzw.wyżsi przełożeni oceniali moje działania po efektach ,a nie po zamiarach czy po urodnej gadce.
Tak i ja oceniałem podwładnych i obecnie oceniam sportowców ,przy czym wiem,że w sporcie tylko jeden wygrywa ,a reszta to przegrani, więc liczy się nie tylko sam wynik,ale staranie o to ,aby być jak najlepiej przygotowanym do walki o zwycięstwo.
Żeby zrozumieć to co napisałem w ostatnim poście posiłkując się książką wielkiego znawcy sportu Jana Mulaka można spokojnie przełożyć na sytuację polskiej siatkówki.
Od 1954 roku struktura polskiego sportu młodzieżowego jest taka , iż w szkołach podstawowych i średnich są Szkolne Kluby Sportowe , a obok nich są kluby miejskie, zakładowe lub prywatne ,a na uczelniach Akademickie Zespoły Sportowe. Od połowy lat 70-tych utworzono klasy sportowe z rozszerzonym programem w-f dla uprawiających różne sportowe dyscypliny. Młodzi zawodnicy trenują np. siatkówkę od najmłodszych lat i uczestniczą więc w rozgrywkach międzyszkolnych i międzyklubowych .
I to jest oczywiście baza zawodnicza . Tyle tylko ,że znowu musimy zmierzyć się rzeczywistością i stwierdzić,że na Igrzyskach pierwszy medal i to od razu złoty nasza reprezentacja zdobyła dopiero w 1976 roku i ten sukces medalowy , co prawda srebrny zdołaliśmy powtórzyć dopiero po 48 latach. W Mistrzostwach Świata pierwszy medal, złoty , nasi siatkarze zdobyli w 1974 roku , a następny sukces przyszedł w postaci srebra po 32 latach, zaś pierwsze miejsce w roku 2014. Przez ten cały czas młodzież była szkolona jak szalona,a sukcesów ani widu ani słychu. Czyli zwykła logika nakazuje stwierdzić pod naporem gołych faktów,że nie ma bezpośredniego przełożenia pomiędzy samym szkoleniem , ani nawet ilością szkolonych ,a wynikami na prestiżowych imprezach.
O sukcesach na takich imprezach jak Igrzyska czy Mistrzostwa Świata decydują inne czynniki, głównie nowoczesne metody przygotowań oraz skuteczna selekcja,a tym ,który z tej mąki wypiecze najsmaczniejszy chleb jest charyzmatyczny i świetnie przygotowany warsztatowo trener. Dopiero symbioza trenera i zawodnika daje szanse na sukcesy .
Nie rozpiszę się o wadach boksu Szeremety na tle kunsztu rywalki , bo byłoby to w obliczu ,tyleż wielkiego co sensacyjnego sukcesu jaki osiągnęła - niestosowne. Pozostaje więc złożyć gratulacje i życzyć jej dalszych sukcesów.
Zgadzam się niemal ze wszystkim co piszesz, mało tego, podobnie jak CTP, uważam, że sukces siatkarzy jest w tym konkretnym momencie trochę ponad stan.
Głównym architektem tego sukcesu jest Grbić, który stworzył to co w grach zespołowych jest najważniejsze, tzn. drużynę, a podważanie jego wyborów personalnych jest intelektualnie ekscentryczne (zresztą nasuwa się pytanie kto w ogóle w polskiej siatkówce ma legitymację do krytykowania Nikoli Grbicia ). Ten medal musi cieszyć zatem przede wszystkim jako potwierdzenie kierunku i jakości wykonywanej pracy, czy nawet ogólniejszej tezy, że, aby wyjąć, należy najpierw włożyć. Ale też trzeba w tym srebrze widzieć pewien nowy bodziec dla dalszego rozwoju naszej siatkówki, bo można odnieść wrażenie, że cała ta potężna machina finansowo-wizerunkowo-marketingowa osiągnęła już swój punkt kulminacyjny i zaczęła się przegrzewać.
Ja to wszystko zatem Iocosusie rozumiem, cieszę się, doceniam i gratuluję, tylko zastanawiam się co konkretnie stało się we wczorajszym meczu. Na X widziałem wpisy porównujące tę sytuację do MŚ w 2006, tylko że wtedy w godzinę z prysznicem sprawę w finale załatwiła Brazylia, absolutni dominatorzy światowej siatkówki, a teraz została z nas mokra plama na parkiecie w starciu z Francją, drużyną na naszym poziomie, czy nawet nieco poniżej naszego poziomu. To jest łyżka dziegciu, tego do końca usprawiedliwić nie można, a ja się zastanawiam czy my zwyczajnie nie za często gramy ważne mecze u siebie.
@ a-c10
przecież akurat piłka nożna jest w Polsce najostatniejszą dyscypliną, której przydałoby się publiczne wsparcie finansowe
Właśnie o tym chciałem napisać w nawiązaniu do siatkówki, gdzie pod względem popularności Polska jest przecież ewenementem na skalę światową. Otóż znam osobiście dziewczynę, byłą półzawodową siatkarkę, która działała w siatkówce w dwóch niewielkich powiatowych miastach. I w obu tych miastach kluby siatkarskie zmagały się z tymi samymi przeszkodami, tzn. dokładnie tak jak piszesz, pierwsze do wyciągania rąk po publiczną kasę zawsze były kluby piłkarskie, a ogólnie to sport męski miał i ma znacznie wyższą pozycję w hierarchii planowania budżetu niż kobiecy. Tymczasem organizacja rozgrywek siatkówki w Polsce jest skonstruowana tak, że nawet w III lidze (!) trzeba nierzadko jechać na mecz wyjazdowy kilkaset kilometrów, i to w piątek czyli w dzień roboczy. I tak właśnie zarzyna się lokalną, klubową bazę dla sportu w Polsce, nawet dla tej super niby popularnej siatki.
W Ekstraklasie mamy problem z przepłaconymi obcokrajowcami, a na poziomie amatorskiej IV czy V ligi z piłkarzami 30+, który oczekują tysiaka za rozegrany mecz, w obu przypadkach to jest działanie krótkowzroczne i destrukcyjne, w obu przypadkach częściowo finansowane z publicznej puli, która jest mocno ograniczona, i niestety niemal zawsze skutkujące tym, że dla rozwoju innych dyscyplin na poziomie lokalnym zostają tylko ochłapy.
Ci sami rodzice wypisują dzieciaka z wuefu i zapisują go/ją na karate, piłkę nożną, capoeirę, tenis, basen, etc.
Zgoda, tylko że nakłada się tu kilka różnych spraw:
1) Ogólna skłonność do rekreacyjnego uprawiania sportu i kładzenia nacisku na zdrowy tryb życia w Polsce niewątpliwie wzrasta, czy może przeżywa renesans po wielu latach zapaści, wystarczy zobaczyć ilu ludzi biega, jeździ na rowerach, chodzi z kijkami. Ja akurat jestem z tych maszerujących (bez kijków!), najchętniej po lesie, i bez kitu niekiedy w weekend jestem w szoku, to wygląda tak jakby na przestrzeni ostatnich plus minus 10 lat ktoś nam podmienił populację.
2) Capoeiry itp. to podaż reagująca na popyt. Oczywiście może to mieć długofalowy, pozytywny wpływ na szeroko rozumiane usportowienie społeczeństwa, to też jest ważne i cenne, jednak jeżeli wchodzimy na poziom wyczynu na olimpijskim poziomie, bezpośredni związek przyczynowo-skutkowy jest niewielki, zwłaszcza, że znaczna część tych dodatkowych zajęć to projekty czysto komercyjne, one w większości przypadków nie są w stanie selekcjonować młodzieży pod kątem wyczynu, może to wręcz nie leżeć w ich interesie.
3) Tendencja z pkt. 1 nadal nie znajduje przełożenia na jakość lekcji WF w szkole, tylko że wg mnie dalece bardziej prawdopodobne jest, że to jednak nie ci sami rodzice wypisują zwolnienia z WF, jednocześnie zapisując dzieciaki na dodatkowe zajęcia, niż to, że odpowiada za to infrastruktura. Powiedz mi np. gdzie te dzieciaki chodzą na dodatkowe zajęcia? Przecież lokalnie lwia ich część odbywa się na obiektach szkolnych lub obiektach spółek komunalnych, przecież kryte baseny w miastach 20k (takich jak moje) nigdy w życiu nie przetrwałyby choćby dekady, gdyby nie współpraca ze szkołami. To naprawdę nie jest tak, że na WF w szkole jest ten nieszczęsny grzejnik na korytarzu, a po 16:00 nagle pojawia się wypasiona ścianka do wspinaczki na sali gimnastycznej
4) Mnogość dodatkowych zajęć komercyjnych to manifest słabości nie tylko WF w szkołach, ale przede wszystkich lokalnych klubów i instytucji finansowanych przez budżety samorządowe czy ministerialne. I to jest bardzo poważny systemowy problem dla selekcji i rozwoju najbardziej utalentowanej młodzieży w sporcie, bo on skutkuje tym, że do sportu trafiają głównie ci, których na to stać.
Tak ten Renesans jest zauważalny tylko mam pytanie , w jakim wieku widzisz tych chodzących , biegających rekreacyjnie czy jeżdżących na rowerach ? Bo z moich warszawskich obserwacji to są ludzie od 30 taki wzwyż . No Ok można spotkać trochę młodszych ale nie młodzież . Robią to dla własnego zdrowia i chwała im za to . Jasne trzeba mieć nadzieje ze i własne dzieci usportowią .
@Zbyszek
Niezły manipulant z pana , tv republika by się nie powstydziła.
Podał pan przykład siatkówki i uogólnił ze wszystkie te WFy SKSy itd itp do dupy po mimo ich liczebności 48 lat bez medalu. Ja tu staremu wyjadaczowi nie będę przypominał sukcesów w lekkoatletyce, boksie, kolarstwie, zapasach, judo, piecioboju nowoczesnym i wielu innych dyscyplinach olimpijskich .
Co do młodych ludzi, hm, trzeba też brać pod uwagę, że sport ewoluuje. Iocosus w tekście otwierającym naszą dyskusję dworował sobie nieco z dyscypliny nazwanej breaking (czyli breakdance po prostu). Dla tradycjonalistów to nie sport, ale finaliści to bardzo młodzi ludzie, którzy przecież musieli trenować przez setki godzin, żeby dojść do takiego poziomu. A w piątkowy wieczór finał turnieju B-girls w Paryżu to była na pewno znacznie lepsza zabawa niż stojący na kompromitującym poziomie, rozgrywany równolegle, mecz Raków - Lech
Tu gdzie mieszkam najnowsza, tegoroczna inwestycja w infrastrukturę związaną z kulturą fizyczną to strefa rekreacji (8 milionów na to poszło), której najważniejszym elementem jest nie boisko czy kort tylko... pumptrack i skatepark dla młodzieży. I małolaty rzeczywiście korzystają aż miło. Też, w nawiązaniu do tego, o czym pisał wyżej a-c10, tu jest bardzo małe miasteczko, 20 tysięcy ludzi, w nim jest klub piłkarski (kiepski co prawda) z własną akademią, a do tego są dwie czy trzy prywatne akademie piłkarskie, każda prowadząca zajęcia w kilku grupach wiekowych. I to się wszystko utrzymuje, i nie jest łatwo się dostać, jakieś zajęcia eliminacyjne itp. To nie jest zatem tak, że młodzież teraz tylko siedzi w smartfonach i nie wyściubi nosa z domu.
Moim zdaniem w obu przypadkach naszym i ich zadziałało to samo czyli głowy , psychika . Nie byliśmy faworytem , mega wyczerpujący mecz psychicznie z USA . Oni po dogrywce odprawiają faworyta Francje gdzie jeszcze na sekundy przed końcem przegrywają dwoma bramkami . Gdzieś te ciśnienie ulatuje i pewnie cholernie trudno zebrać się jeszcze raz do kupy . Nie wspominam tu o kontuzjach bo nie wiem czy w równym stopniu dotknęły nas i ich . U nas na 100% był to jeden z elementów sprawczych takiej gry w finale u nich nie wiem .
My, zważywszy na pozycję siatkówki jako sportu w Polsce, na ponoszone nakłady (przecież od wielu lat polską kadrę trenują siatkarscy odpowiednicy Mourinhów i Guardioli!), na sukcesy regularnie odnoszone na imprezach rangi mistrzowskiej, powinniśmy po tym medalu raczej powiedzieć coś w stylu "no k... wreszcie!", a nie udawać, że finał z Francją się nie wydarzył
Odnośnie Twojej znajomej: znam takich historii multum z bardzo bliska. Przez dziewięć lat podstawówki (nie że nie zdała, trzeba w to wliczyć jeszcze zerówkę) moja młodsza córka chodziła do klasy koszykarskiej i udzielała się w lokalnym UKS. Zaczęło się od zwykłych zabaw z pomarańczową piłką, skończyło na naprawdę poważnych sprawach. No bo OK, jakieś puchary i medale poprzywożone z przeróżnych zakątków kraju to fajna pamiątka i nic ponadto. Ale już fakt, że psiapsi Lu, zdecydowanie największy talent w jej drużynie, rozpoczyna niedługo przygotowania do sezonu z silnym klubem Orlen Basket Ligi, a kilka innych ma mniejsze bądź większe szanse pójść w jej ślady, to już, jak na moje, gruby temat.
Parę lat temu, gdy coraz wyraźniej było widać, że z tego klepania po parkiecie może wyjść coś pozytywnego, szkolna salka przestała wystarczać i stało się jasne, że dziewczynom potrzebne miejsce do poważniejszych treningów. Naturalnym wyborem wydawała się świeżo postawiona na pełnym wypasie hala przy pobliskim liceum, dosłownie trzy przystanki autobusem. Prezes UKS i główny trener w jednej osobie został tam jednak spuszczony na drzewo. No bo przecież do 15. trwają zajęcia, a od 16. do 22. sala jest wynajmowana. A to panom 35+ haratającym w gałę, a to paniom 65+ uprawiającym jogę, a to klubowi tańca towarzyskiego, a to komuś tam jeszcze. A weekendami szkoła ma zamiar zarabiać na wynajmie obiektu organizacjom o charakterze politycznym i religijnym. Na wzmiankę, że to przecież nie jest jej prywatny folwark, tylko instytucja edukacyjna podlegająca pod ten sam organ prowadzący i obiekt postawiony z pieniędzy tych samych podatników, pani dyrektor perliście się roześmiała i w niedwuznaczny sposób dała prezesowi-trenerowi do zrozumienia, iż to już najwyższy czas, by szedł się walić na ryj.
Albo to: na każdym kroku podkreślano wsparcie miasta, ze szczególnym uwzględnieniem zaangażowania pana prezydenta. W pewnym momencie coś mi zaczęło zgrzytać. No bo, rozumiesz, skoro ten magistrat tak nas tutaj milijonami obsypuje, dlaczegóż, do k’nędzy, to my, rodzice, musimy załatwiać sponsorów? Dlaczego musimy się zrzucać na ciuchy dla dziewczyn i wyjazdy na mecze/turnieje? Gdy poprosiłem o wgląd do klubowych ksiąg – jako rodzic zawodniczki miałem takie prawo – zobaczyłem, że z tego miasta to idą jakieś komiczne kwoty, które mogłyby ewentualnie pokryć koszta postoju w Maku podczas powrotu z jakiegoś wyjazdu, a i to raczej nie w całości. Z mamą jednej z zawodniczek zaczęliśmy się śmiać, że ona weźmie swoje skrzypce, ja gitarę, pójdziemy rzępolić na stricie i w półtora weekendu naćwierkamy więcej, niż to całe miejskie, pożal się Boże, wsparcie. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że każda pomoc na wagę złota. A jak nam ta miejska nie pasi, możemy iść negocjować. Poszliśmy, a jakże. Skończyło się na tym, że nam pan prezydent pierdolnął sążnisty wykład o zasadach konstruowania miejskiego budżetu, a po naszym wyjściu zadzwonił do prezesa i oznajmił, że sobie wincy takich wizyt nie życzy. Bo zakręci kurek z kasą.
Albo to: turniej gdzieś w łódzkiem. Tuż przed wyjazdem okazuje się, że busik, który miał zawieźć dziewczyny na miejsce, jest niesprawny. Firma podstawi rezerwowy. Najwcześniej za dwie godziny. Czyli o półtorej za późno. OK, mam wolny weekend i duże auto. Piszę do najukochańszej, że wracam jutro, jedziemy. Na szczęście udaje się też skrzyknąć dwóch innych tatów i tak trochę na wariata, ale jednak dojeżdżamy. Już na miejscu, przerwa w rozgrywkach. Wychodzę na parking na papierocha. Widzę jakąś panią pochylającą się pod otwartą maską Seata Alhambry. Zerkam na blachy. O-ho! Zachodniopomorskie. Silna ekipa. Nasze dziewuchy grały już z nimi parę razy, zawsze szło na pazury. Pytam panią, czy im też bus obsiadł. Nie. Na busa miało dać miasto, ale w ostatniej chwili zastrajkowały lokalne skórokopy, którym nie chciało się grać za mizerne pięć tysi miesięcznie, no i w mieście zmieniły się priorytety. A teraz jeszcze coś jej cieknie. Patrzę na przetarty wąż od płynu chłodniczego, typowa zmora volkswagenowatych. Na szczęście mam w bagażniku izolatkę i litr borygo, udaje się chałupniczym sposobem ten wąż zaklajstrować i uzupełnić braki. Godzinę później ich dziewczyny wygrywają z naszymi różnicą jednego posiadania. Pani jest wyraźnie głupio, a ja po prostu mam nadzieję, że na tej izolatce i pożyczonym borygo doturla się do domu wraz z córką i jej koleżankami. Mają w końcu jakieś dwa razy dalej, niż my. A mecz? Kij z nim, odegramy się następnym razem.
Albo to. Albo tamto. Albo siamto. Gdzie się nie obrócisz, masz takich historii na pęczki. Wszystko się trzyma na trenerach-pasjonatach i rodzicach-wariatach. Ale lokalne skórokopy (których poczynania obserwuje z wysokości trybun „tłum” nie większy, niż w przypadku Lu i jej koleżanek) za mniej, niż piątkę miesięcznie to się przecież nie zwleką z wyrka. O skórokopach mniej lokalnych nawet nie wspominając.
Co do poruszonych przez Ciebie spraw:
1) Ogólna skłonność do rekreacyjnego uprawiania sportu i kładzenia nacisku na zdrowy tryb życia w Polsce niewątpliwie wzrasta, czy może przeżywa renesans Jasne, ale tutaj sporo racji ma Senator. Znaczy, kurde, ja mam kiepską skalę porównawczą, bo się jakiś czas temu przeprowadziłem (dość daleko) i chodzę obecnie na zupełnie inny basen, niż poprzednio. No i OK, średnia wieku na pływalni „nowej” jest niewątpliwie niższa, niż na „starej”. Ale ta średnia wciąż ma trójkę z przodu. Lekko licząc.
3) (sorry za mickiewiczowskie podejście do numeracji ale tak jest chyba z większym sensem)
gdzie te dzieciaki chodzą na dodatkowe zajęcia? Nooo… różnie. Bardzo różnie. Tu chyba właśnie najbardziej odznaczają się lokalne różnice. Dla przykładu: w promieniu dosłownie stu metrów od mojej starej chałupy istnieją dwa kluby fitness/sztuk walki. Oba pachnące nowością, z odbajerzonym sprzętem. Tymczasem w tamecznej podstawówce nadal bida z nyndzą.
2) znaczna część tych dodatkowych zajęć to projekty czysto komercyjne, one w większości przypadków nie są w stanie selekcjonować młodzieży pod kątem wyczynu, może to wręcz nie leżeć w ich interesie. Ależ oczywiście. Piłowanie gałęzi, na której się siedzi. No przecież jeśli kogoś odpalisz, on z automatu przestaje płacić. Gdzie sens, gdzie logika? Ja o tych „capoeirach” pisałem tylko i wyłącznie po to, by zaznaczyć, że nie wszyscy rodzice mają alergię na aktywność fizyczną swoich dzieci. A że to nie są ci sami rodzice, którzy wypisują lipne zwolnienia z wuefu? Mogą nie być. Mogą być. Różnie bywa.
4) Mnogość dodatkowych zajęć komercyjnych to manifest słabości nie tylko WF w szkołach, ale przede wszystkich lokalnych klubów i instytucji finansowanych przez budżety samorządowe czy ministerialne. I to jest bardzo poważny systemowy problem dla selekcji i rozwoju najbardziej utalentowanej młodzieży w sporcie
Jak na moje, bardzo trudno to rozgraniczyć. Tu znów sporo racji ma Senator. Sitko mamy słabe. Ale nawet, gdybyśmy mieli lepsze, to kogo przez nie przesiewać?
To bardzo zły wynik biorąc pod uwagę naszą populację, która wynosi 38 milionów. Dla porównania prawie czterokrotnie mniejsze Węgry zdobyły 19 medali, w tym 6 złotych, 7 srebrnych, 6 brązowych i zajęły 14. miejsce w klasyfikacji. Zaledwie pięciomilionowa Nowa Zelandia wywalczyła 20 krążków, w tym aż 10 złotych i skończyła na 11. miejscu w klasyfikacji medalowej.” (sportowe fakty.wp.pl)
Nadrabiam pitolnicze zaległości, choc w zasadzie w przekazie własnych refleksji zostałem na czarnej eLce przez kolegów wyręczony, szczególnie w zakresie dotowania z publicznego grosza naszych „zacnych futbolistów” kosztem innych dyscyplin sportowych, ale po kolei.
1. Składam samokrytykę „Iocosus w tekście otwierającym naszą dyskusję dworował sobie nieco z dyscypliny nazwanej breaking (czyli breakdance po prostu).” Teraz oświadczam, jeżeli na ten przykład „capoeirę” usystematyzują sportowo i wprowadzą na Igrzyska to nawet słówkiem sprzeciwu nie pisnę, gdyby nie implementacja nowych dyscyplin to przecież my z Paryża byśmy złota nie wywieźli, ależ wtedy by było załamywanie rąk i lament, chociaż może ten krzyk, kubeł zimnej wody jest nam wszystkim potrzebny, ale ...
2. Napiszę nieco prowokacyjnie, nie wiem czy medalomania i punktomania na Igrzyskach jest nam rzeczywiście niezbędna. Za komuny to demoludy brylowały w olimpijskim sporcie, by w ten sposób wykazać wyższość socjalizmu nad zgniłym kapitalistycznym zachodem. To była patologia! Drugiego enerdówka nie ma sensu tworzyć. Może ilośc zdobytych medali ma tylko leczyc nasze narodowe kompleksy, a ich brak je pogłębia!?
Trochę sam siebie oszukuję i lecę hipokryzją bo ściskam kciuki za każdy medal do zdobycia dla Polski, ale kultura fizyczna jej powszechnośc nie musi się przekładac na ilośc zdobytych medali. „Sport to zdrowie” w wyczynowym wydaniu wcale nie musi być taki „zdrowy”, za to uprawiany powszechnie rekreacyjnie i hobbystycznie z pewnością jest pożądany. Jeżeli w podstawówce wszystkie dzieciaki byłyby objęte nauką pływania i faktycznie nauczyłyby się pływac, nawet średnio, bynajmniej wystarczy tak żeby nie utonąc tracąc grunt pod nogami, to korzyśc z tego byłaby i tak większa niż medale Rafała Szukały lub Otylii Jedrzejczak. Zatem lepiej inwestować w budowę basenów tak żeby ich dostępnośc była jak największa, czy też korzystniej ładowac publiczną mamonę w „programy olimpijskie” żeby zadośćuczynić wewnętrznej satysfakcji, że w olimpijskiej klasyfikacji medalowej przeskoczyliśmy z trzeciej lub czwartej dziesiątki państw o szczebel wyżej i nasza duma narodowa nie cierpi?
Tak swoją drogą z tymi basenami się „trochę” ruszyło, w prehistorii w mojej podstawówce na Żoliborzu z klasą przez rok jeździliśmy na basen na Gen. Zajączka, teraz wiem, że w podwarszawskim Józefowie dzieciaki w podstawówce mają „wyjazdy” na basen MOSIR-u przez okres wszystkich klas, super sprawa, mam tylko wątpliwości czy to w całej Polsce jest standardem!? No i pływanie w podstawówce nawet powszechne nie zapewni nam, że będziemy bili rekordy pływackie (pytanie czy faktycznie musimy?).
Zakładając, że mamy „infrastrukturę” czyli baseny, hale, korty, boiska, bieżnie itd. Idąc dalej, selekcja czyli wyłowienie predysponowanych z talentem i zapewnienie im rozwoju sportowego bez względu na zasobnośc portfela rodziców. Czyli funkcja „klas sportowych”, internatów, subsydiów, stypendiów, tego co Państwo powinno zapewnic najbardziej utalentowanym młodym obywatelom jeżeli oni mają się odwdzięczyc medalami. Po drugie „zmuszenie” dzieciaków do treningu, a na samym końcu jakośc tego treningu, czyli czy mamy trenerów z „know how”.
Na dziś „zmuszanie” dzieciaków do sportu choćby i nam pitolnikom z c-L wydaje się dużym problemem i tu na zasadzie „jestem za a nawet przeciw” może „medalomania” ma jednak sens?
Jak każdy dzieciak w Warszawie grałem w gałę bo chciałem być jak Deyna, zdradziłem futbol dla tenisa przez Fibaka, na SKS i siatkę chodziliśmy bo był żywy mit olimpijczyków kata Wagnera, całe szczęście na to żeby skakać jak Małysz byłem już za stary.
Lewandowski i Iga, a dziś i Ola Mirosław też mają moc przyciągającą, zatem te medale i popularnośc sportowców mają funkcję proaktywną a zatem i prozdrowotną i chyba przez ten pryzmat można oczyszczac sumienie ładując państwową, publiczną czyli naszą kasę w wyczyn na olimpijskim medalodajnym poziomie?
cdn.
Nie obraź się ale to, co tutaj opisujesz niemal w całości wypełnia definicję czegoś, co się nazywa "kompleksem Aborygena". Termin ten wymyślił niejaki Rafał Ziemkiewicz i określa postawę, wedle której ludzie kompletnie nie widzą związku pomiędzy problemami z jakimi się borykają na co dzień a tym, przy kim zakreślają krzyżyk przy wyborczej urnie. I piszę tutaj przede wszystkim o wyborach samorządowych.
„Struktura” jest w czarnej dupie, nie od dziś i nie od wczoraj. Według mnie jest „sierotą” dziewczynką z zapałkami od trzydziestu kilku lat, od czasu transformacji ustrojowej. Zapałki rozbłysły w Atlancie w 1996 roku, ale to było „podzwonne” PRL-owskiego modelu sportu wyczynowego, który w nowych realiach już nie potrafił się odnaleźć. Mecenas państwa się skończył, bo i państwo znalazło się na skraju bankructwa, ale mentalnośc sportowych działaczy tak jakby pozostała z poprzedniej epoki. Łubudubu niech nam żyją prezesi naszych klubów, sportowcy są dla prezesów, a nie odwrotnie. Tak to postrzegam generalizując i z pewnością w niektórych przypadkach błędnie i głęboko niesprawiedliwie. Niestety być może pobieżne, pachnące tanim populizmem i szukaniem winnego stanu rzeczy, nieprzychylne wrażenie jest u mnie obecne .
Jak to zmienic? Pojęcia nie mam! Amerykański system, medalodajny jak cholera, a oparty o sport akademicki jest u nas nie do przeniesienia, a przynajmniej trudno to sobie wyobrazic. Chiny rekultywują „socjalistyczną dominację sportową” z wszechmogącą rolą państwa tyle że z zastrzykiem demograficznym i dynamicznego rozwoju gospodarczego. To też nie dla nas, chociaż dla ‘leśnych dziadków” z synekur w związkach sportowych to być może jest ciągle niespełnione marzenie.
Działacze mogą się bronić. Wylewamy krokodyle łzy nad stanem polskiego wyczynowego sportu, a przecież gdybyśmy zajęli w klasyfikacji medalowej na przykład 18 miejsce to byłby to powód do narzekań, czy też uznalibyśmy to za adekwatną i godną pozycję odzwierciedlającą potencjał naszego kraju w skali światowej!? A przecież 18 miejsce zajęliśmy na IO w Paryżu w 2024 roku w miarodajnej klasyfikacji punktowej. Czyli może praca w związkach i w klubach idzie prawidłowo, na miarę możliwości, a tylko brakuje nam indywidualności z najwyższego topu, a te które mamy akurat przestrzeliły z formą lub spaliły się nerwowo? Żeby wejść do drugiej dziesiątki „medalowej” musielibyśmy zdobyc cztery złote krążki. Czyli do Oli w wspinaczce dorzucamy Igę w tenisie, Wilfredo Leon przedłuża serię punktowych zagrywek, wygrywamy z Francuzami trzeciego seta, oni analogicznie jak Amerykanie poprzednio nie wiedzą o co chodzi i zdezorientowani przegrywają dwie kolejne partie, w końcu Maria Andrejczyk do rzutu z eliminacji w finale zamiast odjąć 3 metry dodaje 30 cm i mamy 4 złoto i jesteśmy w klasyfikacji medalowej w drugiej dziesiątce świata na Igrzyskach. A my się czepiamy, lamentujemy, rozprawiamy o planach naprawczych polskiego sportu!?
Będę się czepiał, bo faworytów do złota według mnie mieliśmy tylko trzech, w tym siatkarze mocno naciągani i przeszacowani z traumą cwiercfinałow, z tych trzech szans zrealizowała się jedna, żebyśmy mogli zdobyc 4 złotka powiniśmy posiadać 12 faworytów, a nie trzech i wówczas gdybyśmy wykorzystali 1/3 szans i dzięki temu uplasowali się w drugiej dziesiątce rankingu to twierdziłbym że spotkał nas nie zawód, ale wszystko jest ok.
p.s
Jedno co nam w strukturze działa to: „80 żołnierzy WojskaPolskiego wystartowało w igrzyskach olimpijskich w Paryżu! Żołnierze stanowili ponad 1/3 całej reprezentacji na #Paris2024!”
Akurat sport i wojsko to według mnie prawidłowa symbioza tylko, że nie może być na niej oparta cała struktura. O Ameryce nie śnię, ale ze sportem akademickim trzeba coś zrobic, nie wiem co, ale tu trzeba coś zmienic, żeby uczelniom innych opcji niż tylko AWF-y również zaczęło zależec na sportowcach w tym i tych wyczynowych.
W punkcie trzecim wyręczę się tekstem Agnieszki Jucewicz dziennikarki „Wolnej soboty”:
- Wieczny krzyk, a właściwie wrzask. To najbardziej zapamiętałam po ośmiu latach trenowania pod okiem trenerki X - mówi Ania, studentka Akademii Wychowania Fizycznego, która wyczynowo uprawiała siatkówkę. - Do tego upokarzanie („Co ty? Znów się tak nażarłaś, że ruszasz się jak moja babcia?”), szantażowanie („Jak źle zagrasz, nie jedziesz na obóz”), karanie milczeniem, dodatkowe, mordercze treningi za drobne przewinienia, itp. Dlaczego Ania w tym wytrwała? Nie zmieniła klubu? Nie zwróciła się do rodziców z prośbą o interwencję? Bo przez długi czas wydawało się jej, że tak jest wszędzie, a poza tym, bo nie chciała wyjść na słabą. – Chcecie odnieść sukces? To przestańcie się nad sobą użalać! - wrzeszczała trenerka - Nie ma, że boli!
W którymś momencie Ania się na to uodporniła. A przynajmniej tak jej się wydawało dopóki w wieku lat 18 zorientowała się, że zaczyna nadużywać alkoholu. - Wiedziałam, że to nie ja - przyznaje dziś.- I, że od czegoś uciekam. Zaczęłam to analizować razem z przyjaciółką i szybko stało się jasne od czego. Miałam dość, wszystkiego. Chciałam odejść ze sportu, jednak zawodniczka we mnie powiedziała, że się tak łatwo nie podda. Poszłam na AWF, bo chcę stać się inną trenerką. Taką, która wierzy, że można „szlifować” talenty bez stosowania przemocy.
W wielu środowiskach sportowych przemoc wciąż uznawana jest za normę. Normą są nie tylko krzyk i wyzwiska, ale też zawstydzanie, upokarzanie, faworyzowanie jednych, wykluczanie drugich, brak wsparcia w trudnych momentach, nękanie i przyzwolenie na nękanie (przez innych zawodników), nadmierne obciążenie treningowe, przemocowy styl komunikacji (na przykład powstrzymywanie ważnych informacji), itd. Czynników, które temu sprzyjają jest wiele. Jeden z nich to hierarchiczność środowiska sportowego. Fakt, że trener, czy trenerka mają często władzę absolutną. Inne to choćby to, że sport wyczynowy to środowisko zamknięte, a także brak nadzoru, czy jakiejś superwizji.
Według danych GUS w Polsce w 2022 roku w klubach sportowych ćwiczyło 789 tys. dzieci i nastolatków, a w polskich związkach sportowych trenowało 469 tys. juniorów. Do tej pory nie było badań, które oszacowałyby skalę występowania przemocy w tym środowisku, jednak niedawno przeprowadziła je fundacja Dajemy Dzieciom Siłę pytając studentów pierwszych lat kierunków sportowych o ich doświadczenia z uprawiania sportu w dzieciństwie. Wyniki przerażają.
89,9 % respondentów przynajmniej raz doświadczyła przemocy w środowisku sportowym. Najczęściej była to przemoc emocjonalna (m.in. obrażanie, grożenie, poniżanie oraz wykluczanie z grupy) ze strony współzawodnika (78,5 %) oraz przemoc emocjonalna i zaniedbanie ze strony osoby sprawującej opiekę i kontrolę (65,4%). Przemocy fizycznej ze strony osoby sprawującej opiekę doświadczyło 41,4 % badanych, a ze strony współzawodnika – 33,2 %. Przemocą seksualną ze strony współzawodnika zostało pokrzywdzonych 29,6 % badanych, a ze strony osoby sprawującej opiekę i kontrolę – 11,1 % (do tej kategorii zaliczają się, m.in.: wypowiadanie obraźliwych lub krzywdzących komentarzy o charakterze seksualnym, niechciane zachowania seksualne np. ocieranie, gwizdanie, niechciane masowanie oraz dotykanie intymnych części ciała, a także kontakt seksualny z penetracją, na który wskazał 1% respondentów).
Jednocześnie, pokrzywdzone dzieci rzadko zwracały się z prośbą o pomoc. „Najczęściej o wsparcie kogoś dorosłego poprosiły osoby z doświadczeniem przemocy fizycznej ze strony współzawodnika (21,3%), najrzadziej – pokrzywdzeni przemocą fizyczną ze strony osoby sprawującej opiekę i kontrolę (9,4%)”- czytamy w raporcie.
Milczeniu o doznanej krzywdzie sprzyjają popularne w tym środowisku przekonania, na przykład takie, że „trener ma zawsze rację” (zgodziło się z nim 43,3% respondentów) albo, że „to co się dzieje w szatni nie powinno zostać ujawnione na zewnątrz” (z tym zgodziło się 70% uczestników badania).
Kanadyjskie badania pokazują z kolei, że osoby należące do środowiska sportowego nie zgłaszają przypadków przemocy, ponieważ: obawiają się usunięcia z drużyny (38%), że nikt im nie uwierzy (36%), są zawstydzone/zażenowane (51%), są lojalne wobec trenera/drużyny (29%), nie wiedzą, komu o tym powiedzieć (27%).
Konsekwencje doświadczania przez dziecko przemocy w sporcie są łatwe do przewidzenia. Choć może akurat nie dla tych, którzy wyznają maksymę, że „co cię nie zabije to cię wzmocni”. To, między innymi: wypalenie sportowe, rezygnacja ze sportu, obniżona samoocena, trudności w nawiązywaniu zdrowych relacji, samookaleczanie, depresja, zaburzenia lękowe, zaburzenia odżywiania, uzależnienia od substancji psychoaktywnych, oraz inne kryzysy psychiczne. Sportowców, których przemoc w dzieciństwie złamała jest mnóstwo. Choć to nie oni zazwyczaj, a ci, którzy cudem przetrwali stają się bohaterami popularnych filmów, co tylko umacnia przekonanie, że przemoc w sporcie jest wpisana w jego DNA.
15. sierpnia wszystkie instytucje i organizacje, w których przebywają dzieci mają obowiązek wdrożyć standardy ochrony małoletnich (potocznie zwane ustawą Kamilka), które obejmują zarówno profilaktykę przemocy wobec dzieci, jak i procedury bezpiecznego jej zgłaszania. Obowiązek ten dotyczy zarówno szkół, przedszkoli, żłobków, fundacji, jak i klubów, stowarzyszeń i związków sportowych.
Dorośli, którym zależy na dobru dzieci, w tym młodych zawodniczek i zawodników, powinni dopilnować, żeby standardy te zostały potraktowane serio, a nie jako kolejny biurokratyczny "wymysł", który trzeba tylko odhaczyć.
Więcej o tym, czym są standardy ochrony dzieci i jak je wdrażać w klubach sportowych, można znaleźć na stronie: https://standardy.fdds.pl/standardy-w-dzialaniu/kluby
re: klasyfikacja punktowa
W kwestii polskiego startu niestety nie za bardzo jest co bronić, nawet wskazując na naszą wyższą pozycję w klasyfikacji punktowej kosztem medalowej czy pamiętając o naturalnej sinusoidzie w dopływie talentów na miarę olimpijskiego złota.
Tak jak piszesz wyżej, model polskiego sportu ukształtował się dekady temu, jasne, że on się załamał organizacyjnie i przede wszystkim finansowo, ale związki jako takie pozostały, ludzie w nich działający walczą o swoją tożsamość i byt, w rezultacie przeważnie zostanie tam wytrenowany ktoś kto dosięgnie minimum kwalifikacyjnego. W konsekwencji wysyłamy kadrę o reprezentacji szeroko rozłożonej na różne dyscypliny, tylko że w znakomitej większości tych dyscyplin jesteśmy zwyczajnie tłem, zupełnie się nie liczymy. Punktowaliśmy np. w drużynowej szermierce, w pływaniu, w kajakach płaskich, tyle że medalowy dorobek z tego wynikający to jeden skromny brąz i zwłaszcza w odniesieniu do kajaków trzeba wprost mówić o dotkliwej klęsce, mimo że w klasyfikacji punktowej zyskaliśmy dzięki tej dyscyplinie parę oczek. Nie do końca jestem zatem Iocosusie przekonany, że słusznie twierdzisz, że klasyfikacja punktowa, która w gruncie rzeczy mało kogo obchodzi, ma być akurat tą miarodajną.
re: medalomania
To jest w nieunikniony sposób wpisane w kibicowanie i rywalizację. Jak Legia gra z Puszczą to oczywiście wiem, że wynik tego konkretnego meczu nie zatrzęsie podstawami świata i mam świadomość, że Legia nadal pozostanie Legią a Puszcza Puszczą. Ale przecież chcę, żeby nasi wygrali i złoszczę się, kiedy nie wygrywają.
W przypadku Igrzysk inna jest może skala emocji, zaangażowanie, zrozumienie istoty danej dyscypliny sportu też zgoła odmienne, ale sam mechanizm kibicowania pozostaje podobny. I na swój sposób bawią mnie wszystkie dyskusje o stanie polskiego sportu na podstawie wyników w trakcie Igrzysk, ba, sam jestem sobą rozbawiony, że zabieram głos w tych kwestiach, bo fluktuacje w osiągach medalowych na przestrzeni ostatnich ok. 30 lat są bardzo luźno powiązane z kondycją naszego sportu. Wynikowo taką byliśmy lekkoatletyczną potęgą trzy lata temu, że dziś wyszarpaliśmy jeden brązik, bo u nas rządzi nie systemowość, konsekwencja, powtarzalność, rozwój, lecz losowość - co oczywiście wynika głównie z niedostatku środków finansowych.
re: patologie w treningu
Nie jestem fanem mieszania tego typu tematyki do rozważań okołoolimpijskich, patologie są wszędzie i wszędzie należy z nimi walczyć, niemniej jednak nie sądzę, żeby był to czynnik w istotny sposób wpływający na gotowość młodzieży do podjęcia treningu czy na wyniki osiągane przez profesjonalnych sportowców.
Sport wyczynowy to pot, krew i łzy czyli cierpienie. Sport wyczynowy to nie zabawa i radocha,ale potwornie ciężka praca zajmująca lata całe. Mamy więc do czynienia z układem zero -jedynkowym ,albo jak w nauce logiki z dychotomicznym czyli albo zabawa albo wyczyn.
Jednocześnie zauważę,że to rzekome przemocowe traktowanie, to nękanie to wyraz odczuć całkowicie subiektywnych u tych , które i którzy w sporcie się nie przebiły i niczego nie osiągnęły.Mamy do czynienia z woluntarystycznym definiowaniem przemocy przez osoby dotknięte infantylnym sentymentalizmem.
Ja często odwołuję się do osobistych doświadczeń, nie z uwagi na egocentryzm ,ale aby dowieść ,że wiem o czym piszę, bo zjawiska znam nie z opowiadań ,ale sam je doświadczyłem. Zaś w inkryminowanym przypadku mamy do czynienia z typowym ideologicznym nadużyciem , bo ktoś powołuje się na anonimowe badania , jak podejrzewam robione przez amatorów nie spełniające żadnych naukowych kryteriów musi wyciągać wnioski naciągane dla celów ideologicznych.. W przypadku oskarżania o przemoc to albo jest to przestępstwo ścigane przez prawo ,albo jest fałszem i ten kto bezpodstawnie oskarża sam naraża się na odpowiedzialność.Za dużo mamy obecnie fałszywych proroków i za łatwo rzuca się bezpodstawnymi oskarżeniami.
Mam świadomość,że kiedy ja trenowałem to wysiłek jaki był konieczny do osiągnięcia wyników jest niewspółmiernie niski w stosunku do wymagań obecnych. Jako uczeń SP nr 69 w Błoniu byłem w SKS piłki ręcznej i lekkiejatletyki ,a mając 13 lat zacząłem trenować piłkę nożną co w owym czasie było rzeczą przyjemną, gdyż wysiłek fizyczny był umiarkowany ,a jedyny stres był związany z przyswajaniem coraz bardzie skomplikowanych technik panowania nad piłką. Ale mając 15 lat zostałem przekonany przez trenera Zygmunta Karlickiego do spróbowania sił w bieganiu. Sprawdzian polegał na biegu na 100 metrów ( mój wynik to 12,2 sek) oraz na 400 metrów ( 59 sekund) i trener uznał,ze coś ze mnie może być,ale aby zostać zawodnikiem klubu to musiał to zatwierdzić delegat PZLA , którym dla biegów był pan Włodzimierz Puzio i tak po kilku tygodniach uczenia się techniki biegowej , tempówek i biegu ciągłego nadszedł sprawdzian . Nie było tak jak teraz maszynerii wszelakiej i trener oceniał ; zdatny czy niezdatny ,a Puzio robił to na podstawie biegu przez płotki( wypadłem kiepsko) i biegu po wirażu ( wypadłem znakomicie ). I tak zostałem zawodnikiem II ligowego klubu , jednocześnie grając w piłkę najpierw w juniorach , potem w B klasie i wreszcie w A klasie. Jak już zostałem zawodnikiem LA to trener przedstawił mi plan treningowy wraz z oczekiwaniami wynikowymi po cyklach treningowych . W tamtym czasie ,a było to 60 lat temu. wchodził do treningu interwał i pamiętam pierwszy trening interwałowy w którym biegałem razem z bardziej doświadczonymi zawodnikami ,a były to 3 cykle z przerwami po kwadransie, a cykl polegał na biegu na 400 metrów na pełny gaz, potem 200 metrów truchtu, znowu 400 metrów pełny gaz, 200 metrów truchtu , i znowu 400 metrów pełnym gazem. Za pierwszym razem po 100 metrach tego trzeciego odcinka na pełny gaz straciłem przytomność i jak się ocknąłem to cały żołądek został oczyszczony.Ledwo ,ledwo doszedłem do domu. bo o odnowach nie było mowy. Myślałem,że zostanę uznany za nieprzydatnego ,ale trener wpadł w zachwyt i powiedział,że mam talent, bo mam niski poziom długu tlenowego czyli tzw. wrodzoną wytrzymałość. Niezależnie od treningu za namową trenera biegałem codziennie początkowo do Białut i z powrotem ( ok. 5 km w obie strony) , a wiosną 1966 roku do Leszna i z powrotem ( ok. 13 km w obie strony). Nie powiem ,ale sukcesy na miarę Mistrza Mazowsza miałem i kilka dyplomów zachowałem.Po urazie i i rocznej przerwie trener zaproponował mi powrót do treningów,ale odmówiłem, bo jak sobie przypomniałem, ile mnie kosztowało wejście na jakiś tam poziom wynikowy , to powiedziałem sobie ,że nikogo nie zabiłem ,abym tak straszliwie cierpiał.Pozostał jednak do dziś syndrom niespełnienia.
Dlatego rozumiem tych sportowców , którzy nie godzą się na ich wyszydzanie , wyśmiewanie i obrażanie. Bo oni kilka, kilkanaście lat poświęcają treningowi , oddają sportowi całe swoje młode życie i ich jedyną winą jest to ,że nie odnoszą sukcesów na miarę oczekiwań ludzi, którzy o sporcie nie mają zielonego pojęcia. Tylko nieliczni dostępują zaszczytu występu na Igrzyskach, a jeszcze mniej jest tych co zdobywają medale,ale oni przynajmniej mają poczucie,że cierpienie się jakoś opłaciło , a cała reszta ma świadomość ,że te lata zmarnowała .
Tamte lata sprzed 60 lat wspominam nie tylko ze względów nostalgicznych,ale dla ukazania zasadniczej różnicy pomiędzy modelem dojścia do sportu wyczynowego i do sukcesów. Badania prowadzone w Warszawskiej AWF sprzed 9 lat na próbie 50 tys, uczniów szkół podstawowych i średnich oraz klubów w Warszawie dowodzą ,że ok. 70 % z nich wykazuje ogromne braki w zakresie wytrzymałości, że spośród młodzieży w wieku 11-16 lat trenujących różne dyscypliny tylko ok. połowa jest na tyle uzdolniona ruchowo ,aby je uprawiać ,a do sportu wyczynowego nadaje się ok. 10 % z nich.I w tym zakresie Senator ma rację,że aby wybierać to trzeba mieć z kogo wybierać. I tak to się przedstawiało do mniej więcej końca XX wieku, kiedy to w Polsce obowiązywał model piramidy , który Jan Mulak określił pod koniec lat 80-tych jako cebulę. Tragedia współczesnego polskiego sportu polega na tym ,że nadal ten model uważa się za funkcjonalny, pomimo ,że warunki brzegowe uległy radykalnemu pogorszeniu. Po prostu "nie ma armat'.
Demografii nie da się oszukać ,a ona wskazuje,że w czasach PRL tak od 1954 roku rocznie rodziło się między 550 a 620 tys. dzieci rocznie, więc było z kogo wybierać , biorąc pod uwagę,że ok. 2,5- 3% młodzieży ma predyspozycje fizyczne i psychiczne do wyczynu.Natomiast od 1992 roku rodzi się dwa razy mniej dzieci, więc baza naborowa uległa znacznemu zmniejszeniu. Więc zmianie powinien ulec model funkcjonalny sportu z piramidy na wieżę , tym bardziej ,że wyszkolenie zawodnika w dobie obecnej jest potwornie drogie i w większości krajów wydatki na sport mają wymiar kierunkowy, i koncentrują się na talentach. Model tzw. wieżowy polega na dokonywaniu przedwstępnej selekcji predyspozycyjnej przy pomocy nie oka Karlickiego czy Pazio ,ale wszechstronnych badań przy użyciu wysokospecjalistycznej aparatury. W Polsce tej zmiany jak by nie zauważono i mamy do czynienia z przepaścią pomiędzy chałupnikami ( amatorami ) a przemysłowcami ( profesjonalistami) z innych krajów. Związki sportowe nadal uważają,że ich zadaniem jest organizowanie rozgrywek ,a kluby w nich uczestniczące muszą mieć kadrę. Więc szkoleni nie są najlepsi, wybrańcy z predyspozycjami ,ale wszyscy , w tym beztalencia na tych samych zasadach, a ponieważ talentów na miarę mistrzów jest mniej to ton nadają ci drudzy .
I ten stan niemocy ulega stałemu pogłębieniu, tym bardziej,że państwo dotuje w różnych formach , poza piłką nożną , wszystkie dyscypliny sportu i władze związków zajmują się głównie ich rozdziałem. A tam gdzie szmal tam krzyżują się interesy , tworzą się koterie i kliki. Jak widać sukcesy na imprezach międzynarodowych nie są najważniejszym kryterium,ale układy i zachowanie władzy i wpływów.
Jednocześnie wiemy ,że bez kierowania najlepszych trenerów do pracy z najbardziej utalentowanymi wyników nie będzie . Lecz od lat trwa odsuwanie tych trenerów, którzy potrafią wyszkolić mistrzów.
W czasach PRL takie zjawiska sekowania najlepszych trenerów były wyjątkiem,a teraz są regułą. Podam tylko dwa znamienne przykłady ; w PZLA nie ma miejsca dla trenera Natalii Kaczmarek Marka Rożeja,w PZT nie ma miejsca dla Piotra Sierputowskiego , który na wysoki poziom wyczynu wyniósł Igę Świątek . Trener polskiej szkoły młota Edward Cybulskie był w PZLA po 1990 roku persona non grata. Nikogo nie interesuje zbadanie , opracowanie i kontynuowanie dokonań wybitnych szkoleniowców w rożnych dyscyplinach , a ich miejsce zajmują miernoty i nieuki.
Po Igrzyskach ma miejsce rozliczanie bez mała personalne ma kanwie politycznej rozgrywki ,że oto tamci byli niesłodccy , wydawali pieniądze nieefektywnie i teraz jak nadejdziemy my to sam miód będzie wpadał do dziubków. Przy pomocy samego szmalu nie wychowamy mistrzów, bo talentu nie da się kupić na targu.Podobnie jak choroby nie przekupimy. Talenty trzeba wyszukiwać i trzeba umieć to robić, a następnie szlifu muszą dokonywać mistrzowie ,a nie dyletanci.
Przez lata polski sport ciężko pracował na katastrofę i nie ma cudownej recepty na szybkie wyjście z kryzysu. Lecz bez opracowanej przez fachowców diagnozy w ogóle procesu uzdrowieńczego nie zaczniemy .
I tu z wieloma komentatorami na tej stronie trudno się nie zgodzić, kiedy kwestionują skuteczność leczenia choroby , która zabiła pacjenta.
Subiektywnie według mnie w sportach olimpijskich jesteśmy w czarnej d...e i klasyfikacja punktowa tego nie zmieni, chociaż jeżeli chodzi o ocenę siły całego sportu w danym kraju, wysokiego poziomu wielu dyscyplin to jest lepszym probierzem niż klasyfikacja medalowa. Przecież gdyby nie Ola Mirosław to byłby lament, że na Igrzyskach pokonała nas Święta Łucja za sprawą swojej ozłoconej sprinterki.
Saint Lucia – państwo w Ameryce Środkowej na Morzu Karaibskim, na wyspie o tej samej nazwie należącej do archipelagu Wysp Nawietrznych, części Małych Antyli. Liczba ludności: 179 857 Powierzchnia: 617 km², Wikipedia
Wystarczyłoby jednej Julien Alfred, żeby upokorzyła cały polski olimpijski sport!
Jeżeli chodzi o trenerów to subiektywnie widzę w tym problem ponieważ jeżeli będziemy mieli bazę szkoleniową, stadiony, hale, korty, itp. jeżeli stworzymy system selekcji i zapewnienia optymalnych warunków do rozwoju nie tylko sportowego ale i poza nim dla tych wyselekcjonowanych, to oprócz determinacji do pracy owych najbardziej utalentowanych funkcją ich sukcesów będą trenerzy pod których opiekę się dostaną.
Nie bez przyczyny pierwsze podziękowania medalistów biegną właśnie do nich, są mniejszą lub większą cząstką tych medali. To wpływ pozytywny, mam nadzieję, że szeroki, ale dopuszczam że może zaistnieć niekiedy i negatywny.
Być może pod tym względem jestem przewrażliwiony, ale samemu jako nastolatek miałem skromniutki epizod dwuletnich treningów w strukturze pozaszkolnej czyli w klubie i nie mam dobrych wspomnień, a praktykowana dyscyplina stała mi się kompletnie obojętna. Na uniwerku chciałem grać w siatkę, ale "Szabla" mnie odpalił i słusznie, fachman znał się na rzeczy, a u mnie były za duże braki, natomiast chcieli mnie "zwerbować" do powtórnych treningów w tej zaniechanej dyscyplinie, ale na to już nie miałem kompletnie ochoty.
Spośród kilkunastu wyselekcjonowanych chłopaków z ostatnich klas podstawówki wytrzymał dłużej niż dwa lata tylko jeden ale koniec końców też sobie odpuścił. Zapewne byliśmy za mało utalentowani i zdeterminowani do pracy, ale też szczególnie jeden z trenerów na wiecznej bani żadną miarą nie potrafił nas zmotywować. Jemu by się przydała motywacja do leczenia z alkoholizmu. Od kumpli z klas sportowych też się nasłuchałem co się działo szczególnie na obozach. Przypadłość Huberta Wagnera to nie był odosobniony przypadek, z mojej małej perspektywy to był wierzchołek góry lodowej.
Czasy się zmieniają, to co było kiedyś zmorą mam nadzieję że dziś w takiej skali nie występuje, ale to nie znaczy że innego rodzaju problemów nie ma. Niedawno mieliśmy aferę w Polskim Związku Tenisowym, poprzednio w kolarstwie mega wstydliwa sprawa z samego topu, w koszu, w lekkiej też się przytrafiały, wszystko spowodowane niewłaściwym postępowaniem trenerów, a to były sprawy ze świecznika medialnego.
Uważam że takie przypadki trzeba nagłaśniać, piętnować właśnie ze względu na etykę zawodu trenera sportowego, żeby nie było obaw, że mamy jakieś "wierzchołki gór lodowych".
***
"Za komuny to demoludy brylowały w olimpijskim sporcie, by w ten sposób wykazać wyższość socjalizmu nad zgniłym kapitalistycznym zachodem. To była patologia! Drugiego enerdówka nie ma sensu tworzyć." - jeżeli z tej frazy oprócz Zbyszka ktoś inny jeszcze wyciągnął wniosek jakobym twierdził że "trening sportowy to patologia" to faktycznie chyba mi zabrakło dyscypliny intelektualnej.
Cóż, doprecyzuję, zdobywanie medali za wszelką cenę, nie licząc się z kosztami, czyli szprycując sportowców w każdy możliwy sposób, pod nadzorem państwowych laboratoriów, tak jak to miało miejsce w Niemieckiej Republice Demokratycznej to - PATOLOGIA !
Trwanie w tym procederze w Rosji jeszcze wiele lat po upadku komuny, to również patologia.
" Podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi rosyjskie służby specjalne i władze dopuściły się oszustwa na masową skalę. Rosjanie włamali się do olimpijskiego laboratorium antydopingowego i podmienili ponad 100 próbek moczu sportowców, zawierających nielegalne substancje. Niedługo później udowodniono, że kilkudziesięciu rosyjskich sportowców startujących na igrzyskach olimpijskich w Soczi, w tym piętnastu medalistów, przyjmowało doping i ukrywało pozytywne wyniki antydopingowe.
(...) w mediach gruchnęła informacja o niemieckim filmie dokumentalnym "Top-Secret Doping: How Russia Makes its Winners" Hajo Seppelta, w którym ujawniono, że w Rosji powstał finansowany przez państwo system dopingowy. W filmie został przedstawiony także Grigorij, jako dyrektor rosyjskiego laboratorium antydopingowego bezpośrednio zamieszany w aferę. Osobiście pomagał w podmianie pojemników, przygotowywał też specjalne mieszanki substancji mające podnosić wydolność rosyjskich zawodników." źródło: Ikar oscary 2018 (gazeta.pl)
Wg mnie, sprawa jest bajecznie prosta: pomijając nawet jakieś szczytne ideały, z punktu widzenia państwa najbardziej opłacalny jest sport masowy. Bo wysportowane społeczeństwo jest bardziej wydajne w pracy i mniej podatne na różnorakie dolegliwości (tak o charakterze fizycznym, jak i mentalnym), przez co nie obciąża NFZ i ZUS. Dlatego w szerokim obrazku kondycja fizyczna przykładowej Julki i Matiego jest znacznie istotniejsza, niż medale, punkty i inne osiągnięcia. Wciąż jednak tej medalomanii bym tak zupełnie z buta nie traktował. Wiadomo, tworzenie nowego Enerdówka poza dyskusją z powodów tak oczywistych, że nie widzę sensu się o nich rozpisywać. Niemniej, i idole, i ich sukcesy są jak najbardziej potrzebni. Zobacz, może i nie zostałeś wybitnym piłkarzem, siatkarzem, ani tenisistą. Spoczko, nie Ty jeden ;p Ale co kalorii na tych boiskach, parkietach, kortach, etc. zjarałeś, to Twoje. Wychodzi więc na to, że Deyna, Fibak i podopieczni Wagnera nie żyli nadaremno
Oczywiście, ci idole nie muszą być olimpijscy. Choć w początkach jego kariery absolutnie nic na to nie wskazywało, skromny (wówczas) chłopak z Leszna został najlepszym napastnikiem na świecie. I co by o nim tak generalnie nie sądzić, wyciągnął tysiące dzieciaków na boiska. Gówniara z Raszyna nie została – o dziwo – modelką, tylko złapała za paletkę i wymiata z kortów kolejne rywalki. I choć na Olimpiadzie jej (tym razem) nie do końca poszło, to przecież i tak jej wpływ na polskie dziewczyny jest wprost oszałamiający. I super, tyle tylko, że nie każdy musi kochać futbol. Wręcz przeciwnie, byłoby całkiem fajnie, gdyby kopanina przestała być wreszcie defaultowym wyborem dla każdego atletycznie uzdolnionego chłopaka w naszym kraju. I nie każdy ma odpowiednio zamożnych rodziców, by móc uprawiać potwornie drogi sport, jakim jest tenis. I nie każdy ma warunki fizyczne do siatkówki. Fajnie by zatem było, gdyby i w innych dyscyplinach, także tych „nieoczywistych” świeciły gwiazdy, które można naśladować.
I jeszcze jedna kwestia, o którą zahaczył już Gawin, czyli radość z kibicowania. Przyznam szczerze, że to, co zaraz napiszę, płynie z czyściutkiego egoizmu. Bo z mojej perspektywy to wygląda tak: od lat gapię się na piłkę nożną, rugby i koszykówkę. W mniejszym, ale też sporym stopniu na hokej na lodzie, narciarstwo alpejskie, rajdy samochodowe i tenis. Nieskromnie stwierdzę, że coś tam o tych dyscyplinach wiem, zwłaszcza o pierwszych trzech. I niby fajnie, tyle że ta wiedza nieodwracalnie zakrzywia mi odbiór sportowego widowiska. Od dawien dawna nie potrafię tak po prostu obejrzeć meczu Cracovii, cieszyć się ze zwycięstwa, wściec z porażki, podnieść zad z krzesła i iść do domu, względnie wyłączyć telewizor. No ni cholery. Każda akcja (zaczepna, obronna, ganz egal), każdy pierdzielony wyrzut z autu uruchamia mi lawinę rozkmin. Albo to: gapię się na poczynania naszych koszykarzy w olimpijskim turnieju 3x3. I bach, to samo. Zamiast tak po prostu emocjonować się grą, rozmyślam o tym, dlaczego ta gra wygląda aż tak słabo. Gdzie i jakie popełniono błędy w budowie zespołu. Co należałoby zrobić lepiej. Etc., etc., (…), etc. Tymczasem podczas oglądania takiej, dla przykładu, szermierki żadne domino rozkmin mi się nie uruchamia, bo ja nic o szermierce nie wiem. Czasem to prawda, że ignorance is bliss. Nie rozkładam każdej akcji na czynniki pierwsze. Nie zastanawiam się, czy ten krok należało postawić tak, czy raczej siak. Bo nie mam o tym zielonego pojęcia. Siedzę, oglądam i jest fajnie. Tym fajniej, im większa stawka, o jaką toczy się rozgrywka.
Na koniec w trudnym temacie przemocy fizycznej, mentalnej i werbalnej w relacjach trener-zawodnik. Otóż moim zdaniem tutaj właśnie dokonał się – na szczęście! – największy postęp na przestrzeni ostatnich kilku(nastu) lat. Zachowania, które całkiem jeszcze niedawno uchodziły za zupełnie niewinne, dziś już zwyczajnie nie przejdą. Raczej. Oczywiście, patologie pewnie wciąż się zdarzają, niemniej na pewno znacznie rzadziej, niźli to drzewiej bywało i są nieporównywalnie łatwiejsze do wyłapania. Dlatego w tej kwestii zgadzam się z Gawinem i nie sądzę, aby był to czynnik jakoś wyraźnie odciągający młodych ludzi od uprawiania sportu.
@ CTP:
Zaśbym się tam obrażał. Szczerze mówiąc, nie przypuszczałem, że w Roku Pańskim 2024 ktoś nadal może używać Rafała Ziemkiewicza w charakterze autorytetu. Takie próby zawsze wywoływały u mnie przypływ niepohamowanej wesołości. A ja naprawdę lubię się śmiać, także dzięki
No właśnie Iocosusie, dokładnie tak to widzę jak a-c10, to że są w tym środowisku obecne uzależnienia czy przemocowość to niestety pewne jak dwa plus dwa jest cztery, a to dlatego, że tego rodzaju zjawiska obecne są wszędzie (vide najnowszy sequel do serialu "Sędziowie" z udziałem Tomasza M., Bartosza F. i Krzysztofa J.), jest jednak kwestia skali oraz mechanizmów zapobiegania i reagowania.
Warto pamiętać, że po pierwsze wszechobecna dziś rodzicielska nadopiekuńczość ma jednak pewne dobroczynne właściwości, otóż pierwsze kilka lat kontaktu dziecka ze sportem w zasadzie nigdzie i nigdy nie polega już tylko na zapisaniu dziecka gdzieś tam czy prostym sfinansowaniu jego zachcianki, z moich obserwacji w większości przypadków wygląda to niemal tak jakby rodzice trenowali wspólnie z dziećmi Oni zawożą je, odbierają, czekają na nie, obserwują treningi, gawędzą z innymi rodzicami, są w kontakcie z dzieciakami 24/7 gdy te jadą na jakiś obóz, pod pewnymi względami oczywiście utrudnia to pracę trenerom, ale jednocześnie minimalizuje niemal do zera ryzyko zachowań patologicznych. A po drugie te starsze dzieciaki, nastolatki, to też jest zupełnie inna młodzież niż za naszych czasów. I można im przyklejać łatki zetek i płatków śniegu, ale jedno jest pewne - jak trener przyjdzie na bani i zacznie kogoś tam szarpać czy obrażać to one trzasną drzwiami i nie będą z dziadem pracować nawet tygodnia dłużej, ew. zrobią z tego aferę na całe miasto i pół fejsa. Czasy się zmieniają i to bardzo.
Też biorę pod uwagę swoje doświadczenia, bo kręcę się zawodowo przy środowisku nauczycielskim od ponad 20 lat i twierdzę, że wuefiści obecnie to zupełnie inni ludzie niż kiedyś (poniekąd tak jak i angliści ). To już nie czasy zakopconych papierosowym dymem kanciap gdzieś w podziemiach, do szkół trafia wielu młodych, wykształconych, pełnych energii i optymizmu nauczycieli wychowania fizycznego, faktem jest, że niestety oni często lądują w biurokratycznym bagnie polskich szkół, że jest też szereg innych uwarunkowań, które sprawiają, że ten początkowy entuzjazm niekiedy przeradza się w obojętność i chęć ucieczki, ale to jest całościowo bardzo złożona materia, sam czynnik ludzki oceniam wysoko, tu się naprawdę dokonuje wyraźna poprawa.
re: medaloza a masowość
To trzeba rozpatrywać dwukierunkowo.
Oczywiście poza dyskusją jest, że masowość uprawiania sportu w społeczeństwie to samo dobro, raz, że korzystnie przyczynia się do naszego trybu życia i tworzy zdrowe przyzwyczajenia, dwa, że powiększa bazę, spośród której następuje selekcja talentów na olimpijskim poziomie.
Przy czym moje zastrzeżenie jest takie, że mam silne przeświadczenie, że ważniejsze jest jednak know-how w selekcji i treningu oraz dostęp do nowości z zakresu żywienia, farmakologii (dozwolonej) i technologii, że to są te detale, które na poziomie walki o olimpijski medal mogą okazać się istotniejsze od indywidualnego talentu, i to właśnie w tym elemencie polski sport jest stosunkowo najsłabiej przygotowany do rywalizacji z konkurencją.
Natomiast czy medaloza może korzystnie wpłynąć na masowość, hm, w teorii tak właśnie być powinno, choć to jest skomplikowana zależność. Oczywiście, była Małyszomania, mamy Lewego czy Igę, ale to wyjątki, sportowcy nie są jednak u nas idolami, ciężko im się przedostać do mainstreamu.
Mam tu w związku z tym pewien wewnętrzny zgrzyt, bo niewątpliwie istotna jest tu rola mediów, które powinny należycie sprzedawać sport, naświetlać jego blaski, tworzyć sprzyjający klimat, nagłaśniać nasze sukcesy. A zgrzyt wynika z tego, że jako ten no, hm, koneser sportu, oczekiwałbym krytycznej analizy ew. niepowodzeń (takich jak paryskie). I drażnił mnie nieco w TVP radosny ton, żarty sytuacyjne i roześmiane buzie w sytuacji, gdy nasi zawodnicy właśnie odpadali czy przegrywali. I tak się zacząłem zastanawiać - a może ja się mylę? Może walka o masowość wymaga takiego właśnie przekazu, pozytywnego bez względu na okoliczności?
re: trening
Jeszcze jedno – dziś praktycznie każdy dzieciak posiada to zue i pothworne urządzenie, z przyzwyczajenia wciąż zwane telefonem, które umożliwia rejestrację ruchomego, udźwiękowionego obrazu i błyskawiczne rozesłanie go w cały świat. Kiedyś w razie draki było słowo przeciwko słowu. A w zasadzie gorzej: słowo trenera i cały autorytet tak jego samego, jak i reprezentowanej przezeń instytucji naprzeciw słowu jakiejś „rozhisteryzowanej smarkuli”, względnie „rozbambanego gówniarza”. Dziś łacno mogą się pojawić dowody, których nie sposób przemilczeć i raczej trudno je złożyć na karb „opacznego zrozumienia”, „wyrwania z kontekstu” i innych takich.
re: medaloza, media, koneserstwo, etc.
No właśnie moim zdaniem polskiej narracji sportowej przydałby się radykalny zwrot od koneserstwa w stronę pozytywnego przekazu. Zwłaszcza jeśli przez koneserstwo rozumiemy wieczne kręcenie nosem i doszukiwanie się dziury w całym (a niestety często tak to wygląda). Nic osobistego, rzecz jasna, to także krytyka moich własnych postaw.