- Kategoria: Kalejdoskop futbolowy
- Zbyszek
Zezem. W kalejdoskopie cz. 56
Tak to zwyczajowo bywa, że przy okazji jakiegoś zdarzenia uznanego przez media za bulwersujące lub sensacyjne każdy chętnie zabiera na jego temat głos. Po meczu z Lechem natychmiast na tapecie znalazły się wypowiedzi trenera Jozaka na konferencji prasowej i bandyckie incydenty z udziałem kibiców, nawet w głównych wydaniach tzw. programów informacyjnych, w komentarzach i w sieci.
Nie jest moim zadaniem zanudzanie czytelników głoszonymi „złotymi myślami”, zupełnie do niczego nieprzydatnymi, gdyż wyłowiłem z tego stada tylko jednego, który pobudził mnie do refleksji. A był nim były kapitan Legii, Roman Kosecki. To co powiedział dowodzi, że nie uświadamia sobie i chyba nie zauważa upływu czasu. Rzeczywistość jest odmienna i klucz, którym niegdyś otwierano drzwi, dziś już ich nie otwiera. Nie dlatego, że klucz zardzewiał, ale dlatego, że drzwi już nie te same. Z kluczem kojarzy mi się taki dowcip: jedna dama uznała za dyskryminację nazywanie pani, która wszystkim mężczyznom daje, dziwką, a nazywanie pana, który obsługuje wiele pań - macho. Cóż, jest różnica pomiędzy zamkiem, który otwiera każdy klucz, a kluczem, który otwiera każdy zamek. A samo nieadekwatne widzenie rzeczywistości wynika w sporej części z tego, że postrzegamy ją przez pryzmat mediów. Jeszcze 20 lat temu ludzie w większości nie mieli potrzeby bycia w mediach, a już obnażanie się psychiczne w nich było niestosowne i obce. Właściwie tylko osobnicy mający cechy narcystyczne, opisani po raz pierwszy przez Sigmunda Freuda w pracy opublikowanej 1914 roku, popisywali się w mediach, w sumie swoim masochizmem z jednej strony i rodzajem sadyzmu wobec innych z drugiej strony, uznając ich za gorszych i uzasadniając dlaczego. Takie postawy uznawane było dość powszechnie za odejście od obowiązującej normy kulturowej. W sposób niedostrzegalny, wręcz podstępnie, to co kiedyś nienormalne, powoli stawało się normą a to głównie dzięki powstaniu całodobowych programów telewizyjnych o charakterze informacyjnym, a już szczególnie po zaistnieniu internetowych mediów społecznościowych. Programy informacyjne przestały być oparte na faktach, które straciły na znaczeniu, za to zaczęły zdarzeniom bez znaczenia przypisywać rolę sensacji, a nawet poczęły wytwarzać fakty medialne. W ten oto sposób można wszystkiemu czemu się chce nadać rangę lub też rzeczy ważne pominąć. Zaś w internecie wolność rozumiana jako prawo człowieka do takiej wypowiedzi, która nie rani innego, walczy z anarchią, a więc wykorzystywaniem tego medium do wojny z każdym innym, czemu sprzyja anonimowość i atomizacja uczestników. Stąd wiele organizacji, firm itd. stara się swoim członkom ograniczać prawo do zabierania głosu w tak funkcjonujących mediach, a jeżeli już to działać na korzyść tych podmiotów, bez troski o fakty i prawdę. Dlatego kiedy słuchałem Romana Koseckiego dziwiącego się, że trener wypowiedział się, jego zdaniem, niewłaściwie, a powinien te swoje uwagi skierować do zawodników w szatni, to ja jemu się dziwię. Powinien zrozumieć, że Jozak to już inna generacja i on wie, że dziś to co naprawdę istnieje jest tym co pokazują media i tylko to rzeczywiście się dzieje i tylko to się w istocie liczy. Więc trener, prezes, aby trafić ze swoim przekazem do adresatów wypowiedzi, musi je sformułować publicznie, bo te w tzw. szatni byłyby bez znaczenia, niezauważone i żadnego skutku by nie odniosły.
Widząc na ekranie Romana Koseckiego mówiącego jak on jako kapitan drużyny po takich słowach trenera by się zachował, poczułem jak łezka spływa mi po policzku ze wzruszenia, takiej tęsknicy doświadczyłem. Bowiem przed ponad 30 laty, słysząc o mazowieckim talencie potrafiłem pojechać do Ursusa, aby go w meczu obejrzeć. Kiedy doznał poważnego urazu kręgosłupa i wydawało się, że karierę zakończy, zdrowie sportowe uratowali mu lekarze ze szpitala MSW w Warszawie co spowodowało, że grał 2 lata w Gwardii – chodziłem na niego i na Racławicką. Na stadionie Gwardii kibiców przyjezdnych było zawsze więcej, niż miejscowych i mówili oni między sobą, „żebyśmy takiego mieli u siebie to I liga była by nam niestraszna”. Potem trafił do Legii, której kapitanem był dwukrotnie. I tak się rozczulając, to znowu pomyślałem o oderwaniu Romka od realiów. Kosecki jako kapitan drużyny jak powiedział, tak by trenera poprosił do szatni, zamknął drzwi do niej i wyjaśnił mu kto jest kim w tym układzie i kto jak ma się publicznie zachowywać i wypowiadać. Lecz jest to jedna strona medalu, tak jakby nie patrzeć na swój sposób oczywista, ale jest i jego strona druga, bardziej prozaiczna. Bo można zapytać Koseckiego - a gdzie on ma takiego kapitana w dzisiejszej Legii jakim był on sam? Nie ma takiego, ani nawet ciut podobnego, a więc takiego, z którego głosem i prezes i trener musieli by się liczyć i go uważnie wysłuchiwać. Ba, Legia nie ma żadnego kapitana. Są tylko zawodnicy, którym trener karze założyć przed meczem opaskę. Nie wiem czy to jest smutne, ale jest za to prawdziwe.
Teraz za to ja, a co nie wolno mi, sięgnę pamięcią wstecz. Legia Warszawa od czasu jak ją oglądam miała różnych trenerów, lepszych i gorszych, ale zawsze w jej składzie były wielkie indywidualności piłkarskie. Zawodnicy, których nie sposób było nie zauważyć, a którzy wyróżniali się z tłumu również swoim przymiotami i cechami charakteru. Czasami było ich kilku, ale nigdy nie był to stan zerowy. Pierwszym kapitanem wyprowadzającym drużynę Legia na murawę stadionu przy Ł3 jakie moje młodziutkie oczy ujrzały był nieduży wzrostem, ale wielki duchem i umiejętnościami iście żonglerskimi pan Lucjan Brychczy. Gdy skończył 30 lat nadal wyśmienicie grał, ale opaskę kapitańską przejął „Długopis” Bernard Blaut. Kiedy Blauta nie było na boisku, zastępował go obrońca Antoni Trzaskowski. Od 1973 roku przyszła era legendarnego Kazimierza Deyny, przerwana na prawie rok za trenera Strejlaua przez Lesława Ćmikiewicza, który po wyjeździe „Kaki” ponownie został kapitanem. Następnie kapitanami byli: Paweł Janas, Dariusz Kubicki, Dariusz Wdowczyk, Zbigniew Kaczmarek. Wszyscy oni byli ludźmi raczej zamkniętymi w sobie, stroniącymi od publicznych wypowiedzi, cieszącymi się za to szacunkiem kolegów. W krótkim czasie po przyjściu do Legii jej kapitanem został Roman Kosecki – osobowość odmienna, przebojowa, aktywna, zniecierpliwiona, narzucająca swoje zdanie, a przy tym niebywale odpowiedzialna i honorowa. Po Koseckim opaskę przejął Leszek Pisz, potem byli Jacek Zieliński, Cezary Kucharski, Jacek Magiera, Łukasz Surma, Aleksandar Vuković, Wojciech Szala. Ostatnim z wielkich był Ivica Vrdoljak. Kiedy Vrdoljak nie grał, głównie z powodu urazów to zastępowany był a to przez Kuciaka, a to Michała Żewłakowa czyKubę Koseckiego. Po Vrdoljaku nastąpiła dotkliwa pustka. Tacy zawodnicy jak Rzeźniczak, Pazdan, Jędrzejczyk, Kopczyński, owszem, zakładali kapitańską opaskę, ale liderami drużyny nie byli i jak wyraźnie widać, nie są. Jeżeli kogoś pominąłem, albo pomyliłem kolejność to przepraszam, ale nie o nich jest ten felieton, lecz o problemie.
Do połowy lat 50-tych, w zasadzie do pracy Carla Gustawa Junga „O praktycznym zastosowaniu psychoanalizy”, uważano, że przywódcą trzeba się urodzić i że to potrzeba grupy niejako wyłania przywódcę spośród członków mających ku temu predyspozycje. Praca Junga wskazała na możliwość kształtowania cech przywódczych drogą nauki. Bowiem wszędzie tam gdzie jest jakaś grupa formalna lub nieformalna, musi ona mieć przywódcę. W grupie formalnej jest on mianowany lub wybierany, a w grupie nieformalnej wyłania się samoistnie. Amerykańska szkoła behawiorystyczna uwarunkowań instrumentalnych Edwarda Thomdike rozwinięta przez Burrhusa Skinnera i Johna Watsona o uwarunkowania sprawcze i reaktywne stała się podstawą wyłaniania przywódcy grupy formalnej, a mianowicie powinien on być mianowany, gdyż inni członkowie grupy muszą wiedzieć, że należy on do kierownictwa i zależy od władzy, ale równocześnie tym mianowańcem powinien być taki członek grupy, którego grupa np. w głosowaniu i tak by wybrała. Oj, niegłupie te Amerykany, niegłupie. W toku badań naukowych zaobserwowano jakie obiektywne cechy powinien posiadać przywódca i jakich zachowań oczekują od niego członkowie grupy w której pełni rolę lidera.
Jedną z tych cech jest inteligencja, ale nie ta ogólna rozumiana jako zdolność do pojmowania, analizy zjawisk i ich wyjaśniania, o której Alister Cook napisał, że im bardziej inteligentny osobnik tym gorszy przywódca grupy, gdyż widzi nie 2 strony problemu, ale 23, lecz jedna z tych według Gardnera – interpersonalna. Cech jest wiele i wybór ich zależy od autora, którego się czyta. Ja korzystając z prawa do subiektywizmu wybrałem taki zestaw cech przywódcy drużyny piłkarskiej:
- integralność, czyli osobowość oparta na pozytywnych wartościach możliwych do zaakceptowania przez większość. Ta integralność wzbudza zaufanie, gdyż obdarzony nią przywódca zachowuje się jednakowo w jednakowych sytuacjach i tak samo wobec różnych osób. Chimeryczność i histeryczność są mu obce,
- zapał, ambicja i entuzjazm. Aby te przymioty wzbudzić u innych to trzeba samemu wpierw nimi dysponować,
- chęć kierowania innymi i wywierania wpływu na otoczenie. Bycie przywódca staje się formą nagrody za aktywną, prospołeczna postawę,
-uczciwość i rzetelność. Lider nie może nim być dla korzyści osobistych lub materialnych, bo wówczas traci wiarygodność,
- pewność siebie. Nie może być liściem niesionym przez każdy podmuch wiatru, ani chorągiewką, która działa wyłącznie pod wpływem innych, co wiąże się z wysokim ego,
- twardość. Lider musi polegać na wyznawanych przez siebie wartościach, po to, aby dać odpór naciskom i nie zawieść innych członków grupy,
- pokora. Nikt nie zaakceptuje przywódcy aroganckiego i wywyższającego się,
- umiejętności zawodowe. W drużynie piłkarskiej tym przywódcą, kapitanem może być tylko ten piłkarz, który ma wysokie umiejętności, a więc ten, który gra na tyle dobrze w piłkę, że nie musi martwić się o miejsce na boisku.
Nie chcę oceniać pod kątem posiadania określonych cech dawniejszych i obecnych kapitanów, ale ich rola w zespole jest nie do przecenienia. W dużym stopniu nastawienie mentalne zależy od kapitana drużyny i w ogromnym stopniu kształtowane jest w szatni. Nie należy wierzyć w te bzdury, że szatnia to jest taki twór, który jest nastawiony konfrontacyjnie wobec prezesa czy trenera. Szatnia jest z założenia nastawiona na współpracę. Tylko że wielkość tego nastawienia zależy w dużym stopniu od obdarzonego charyzmą kapitana zespołu, tej prawej ręki trenera. A dzisiaj tej reki brak. I to widać, słychać i czuć.