- Kategoria: Kalejdoskop futbolowy
- Zbyszek
Zezem. W kalejdoskopie cz. 70
Mając w kręgu zainteresowań piłkarską szatnię, nie sposób o niej opowiadać w oderwaniu od plotek lub pogłosek. Wszyscy odróżniamy te pojęcia i wiemy co one znaczą, plotka traktuje o osobach, a pogłoska o rzeczach i zdarzeniach, że wieści w nich są niesprawdzone i bywa, że nieprawdziwe.
Ale od czego są naukowcy, którzy rzecz całą są w stanie przenicować na wylot. I tak pani Justyna Szostek twierdzi z cała powagą, że plotka jet narzędziem komunikacji społecznej. A jej wywody w tym temacie przedstawiają się mniej więcej tak: Otóż jej zdaniem większa część naszej aktywności społecznej poświęcona jest innym osobom, czyli plotkom. Jest to czynność świadoma, ale biorący udział w tym procederze nie wiedzą o jej funkcjach, które pani Szostek odkrywa. Plotka, wedle prof. Kapferena, prowadzi do „kolektywnego wyjaśniania rzeczywistości”, zaś dr Czubała twierdzi, że plotka przekazywana jest po to, aby w nią wierzyć, aby coś wyjaśniać, aby popularyzować pewne opinie i w ten sposób wpływać na rzeczywistość. Tym samym plotka jest formą komunikacji, co stanowi również motyw jej powstania.
Najważniejsza funkcja wpływu wiąże się z kontrolowaniem zachowań oraz norm niezgodnych z zasadami przyjętymi w grupie, a które z tego względu winny być „ukarane”. Ta funkcja plotki jednoczy grupę w tym sensie, że kto się jej nie poddaje, jest stopniowo z grupy wykluczany.
Plotka spełnia też funkcję informacyjną, co ma często zastosowanie w opowieściach o walorach bądź wadach np. kandydata na pracownika czy członka grupy. Może być ona także źródłem podnoszenia znaczenia członka grupy w ten sposób, że ten kto „wie” coś o innych i tę wiedzę ujawnia, staje się bardziej wiarygodny i rości sobie prawo oceniania innych. Łatwiej wierzymy w plotki pochodzące z ust osób obdarzonych autorytetem.
Trzecią funkcją plotki jest podtrzymywanie więzi. Poprzez plotkowanie osoba inicjująca przypomina oraz powtarza normy, które rządzą grupą i są ważnym elementem jej spójności. Ktoś kto spotyka się z plotką musi na nią reagować, albo jest na nie, albo na tak czyli albo jest „nasz”, albo „obcy”.
Równie ważną jest funkcja sygnalizacyjna często stosowana w polityce i przy pozyskiwaniu wpływów społecznych. Stosowna jest, aby niszczyć reputację konkurentów, będąc zazwyczaj przejawem agresji pośredniej. Najczęściej ma charakter obmawiania lub ośmieszania. Silnie z funkcją podtrzymywania więzi łączy się funkcja rozrywkowa, której głównym aspektem jest odczuwanie przyjemności z plotkowania. Może to być przyjemność wynikająca z poczucia humoru, z poczucia wyższości, z potrzeby uznania albo z czynności wspominania dawnych, lepszych czasów. To ostatnie najczęściej jest udziałem osób starszych i stanowi równie często mechanizm podczepiania do życia innych osób, zdarzeń, a nawet wchodzenia w ich role.
Od kilku lat powszechnie wykorzystywana jest funkcja promocyjna plotki, co jest głównie domeną przemysłu i handlu. Ma ona działać dwukierunkowo, z jednej strony na korzyść własnej firmy, a z drugiej na niekorzyść konkurenta. Dobrym przykładem tej funkcji jest też postępowanie i zachowanie tzw. gwiazd kultury, rozrywki czy sportu, którym zależy głównie na tym, aby o nich mówiono.
Najsilniejszy związek z osobowością człowieka ma funkcja oczyszczająca. Człowiek, który uświadamia sobie posiadanie niepożądanych cech jak zazdrość, chciwość, kłamliwość, egoizm chętnie przypisuje te cechy również innym osobom. Ta funkcja w wymiarze społecznym opiera się na uprzedzeniach, stereotypach, które niestety są łatwiej przyswajane od informacji prawdziwych.
Kolejną funkcja, stanowiącą również motyw występowania plotki, jest zaspokajanie ciekawości. Człowiek stara się opanować własne lęki i niepewność poprzez fantazjowanie. Stopień prawdopodobieństwa zależy od kreatywności osoby inicjującej.
Poszczególne funkcje plotki, a także powszechność jej wykorzystywania zapewniają jej nieśmiertelność. Tak i ja w poniższym tekście odbędę podróż do tej krainy usprawiedliwiając się słowami Amandy Leor: ”Nie cierpię rozsiewać plotek, ale co innego można z nimi zrobić?”.
Moja pierwsza wiedza o tym co się w szatni Legii działo pojawiła się w latach 1966-1970, z czasów kiedy jej trenerami byli Jaroslav Vejvoda i Edmund Zientara. Trenera Vejvodę to co się działo w szatni mało interesowało. Był on bowiem wojskowym i uważał, że tak jak żołnierze, tak i zawodnicy muszą się sami ze sobą dogadać, nie muszą się kochać, ale muszą być jednością, osiągnięciu czego miała służyć stara zasada: ”Im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju”. I tego potu im nie żałował. Robił dwa treningi dziennie i nie bardzo wiadomo po co zawodnicy wlewali w siebie w pobliskiej „Sejmowej” po kilka piw, skoro i tak je wypocili w bieganiu. Vejovda cały czas był w klubie i niby nie nakazywał, ale chętnie witał zawodników, którzy niezależnie od treningów chcieli doskonalić swe umiejętności. A zwłaszcza w latach 1966-68 było kilku takich chętnych, jak choćby Kazio Deyna. Byli oni bowiem w okresie zasadniczej służby wojskowej skoszarowani w jednostce przy ul. Podchorążych i często woleli czas spędzać na boisku niż w koszarach. Kiedy zasadnicza służba się skończyła i dostawali własne mieszkania na mieście, już ćwiczyć im się odechciewało, nad czym czeski „Napoleon” bardzo ubolewał. A w szatni katalizatorem zmian stał się rzeczony Kazimierz Deyna, nie tylko jako znamienity piłkarz, ale i ten z przyjściem którego utożsamiano proces odmładzania zespołu i utratę miejsca w składzie przez starszych zawodników. Po pierwszym meczu z Ruchem, w którym Deyna wystąpił jako napastnik, Vejvoda przemianował go rozgrywającego, co wiązało się z odsunięciem na boczny tor bardzo lubianego Wiesława Korzeniowskiego, fenomenalnego technika. To wydarzenie miało podzielić szatnię na dwa obozy: zwolenników Deyny w osobach Antoniego Trzaskowskiego, Jacka Gmocha, Władysława Stachurskiego i Janusza Żmijewskiego i jego przeciwników, którymi byli Robert Gadocha, Feliks Niedziułka, Andrzej Zygmunt, Władysław Grotyński i Jan Pieszko. Animozje pomiędzy stronami tonowali kapitanowie Legii Lucjan Brychczy i Bernard Blaut. Ten podział miał swe źródło również w odstawieniu przez Vejvodę kilku wcześniej kluczowych zawodników takich jak Grzybowski, Masheli, Apostel i Skurzyński. Szczególnie pomiędzy Deyną a Gadochą panowała wręcz nienawiść, w zasadzie ze sobą nie rozmawiali, jeden drugiemu tylko przygadywał. Ale obaj chcieli wykazać na boisku, który jest lepszy. Ja nie wiem czy wspaniała gra jednego i drugiego nie wynikała z tej wrogości i czy gdyby się kochali jak bracia, to by może grali jak sieroty. A to co się działo jak Gadocha dostał zgodę na wyj,azd zagraniczny w 1975 roku, a Deynie odmówiono, trudno opisać. Lecz i nowi zawodnicy wchodzący do drużyny miłością do Deyny nie pałali i o ile za Vejvody i Zientary pozycja jego była niepodważalna, bo i chętnych do jej zajęcia nie było, to kiedy trenerem został Andrzej Strejlau, widząc frustrację Kazia po nieudanej próbie wyjazdu i ulegając naciskom kilku zawodników, na kapitana powołał nowego oponenta Deyny Lesława Ćmikiewicza. Ale wówczas Deyna przestał widzieć na boisku Ćmikiewicza, Cypkę, Nowaka, Lasonia i Dąbrowskiego, wyniki stały się gorsze i Strejlau stracił posadę, mimo że wcześniej ratował się, przywracając Deynie honory. Strejlau był zresztą jednym z oryginalniejszych trenerów Legii. Jak Vejvoda zawsze chodził w dresiku, cały dzień przebywał w klubie, był stale do dyspozycji zawodników, ale też nie pił alkoholu i bez przerwy jadał bigosik z bułeczką. Jego powiedzenia takie jak: ”Śliczne zagranie”, „Tak się gra w Europie” czy „Diagonalne podanie” stały się klasyką rodzimej myśli piłkarskiej. Ale równocześnie był to cwany i zawzięty wojownik o swoje. W sztabie Górskiego walczył o bycie nazywanym pierwszym asystentem pana Kazimierza. Gdy Gmoch został trenerem, był zawziętym krytykiem za jego plecami, mówiono, że „wyślizgał” z prawie pewnej nominacji na trenera kadry Leszka Jezierskiego, a po latach nie sprzyjał Januszowi Wójcikowi. Wojtek Kowalczyk powiedział o tym trenerze, że miał najlepszy warsztat ze wszystkich trenerów z którymi pracował, ale był też wyjątkowo utalentowanym antymotywatorem. Można o nim powiedzieć, że o piłce wie wszystko, poza tym jak pokonać rywali.
Następnym trenerem przy którym się chwilę zatrzymam jest Jerzy Kopa. Po ukończeniu studiów na AWF został kimś w rodzaju menedżera, ale fuchę tę sprawował równolegle z trenowaniem drużyn. Po Lechu Poznań i Pogoni Szczecin został trenerem Legii Warszawa. Lata 1982-1985 były medialnie najspokojniejszym okresem w dziejach Legii. Za jego przyczyną sprowadzono do Legii między innymi Karasia, Kubickiego, Wdowczyka, Janasa, Pisza, Iwanickiego, Araszkiewicza, Dziekanowskiego i Budę. Tylko że pod spokojną na powierzchni wodą, w odmętach wrzało. Kopa od początku nie panował nad drużyną, a w końcówce swojej pracy był ledwo tolerowany. Zaczął od falstartu, organizując wyjazd do Augustowa na tzw. pozytywistyczną terapię, który podzielił drużynę na młodych chodzących na wykłady i starszych chodzących na piwo i przy wódeczce grających w karty. Kiedy liderem zespołu został Leszek Pisz do tego stopnia przejął się rolą, że wyznaczał skład meczowy, a Kopa dostawał kartkę z nazwiskami. Niestety z różnych względów, między innymi korupcyjnych, drużyna nie odnosiła sukcesów na miarę jakości graczy i ten dziwaczny układ się rozpadł. Byka za rogi usiłował pochwycić Jerzy Engel, ale zawodnicy przegrali mu mistrzostwo, ponosząc klęskę z Górnikiem Zabrze. Kiedy usiłował pogonić tych, których uważał za sprzedawczyków, ci zaczęli celowo przegrywać mecze i został pożegnany. Na osłodę przyczynił się do powstania scenariusza filmu Janusza Zaorskiego „Piłkarskie poker”.
Specjalną uwagę wypada poświęcić Januszowi Wójcikowi, który po sukcesie na igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku miał aspiracje bycia trenerem reprezentacji, ale kiedy został utrącony, Janusz Romanowski zatrudnił go w Legii. Janusz byłby wielkim trenerem, ale urodził się o kilkanaście lat za wcześnie. O aferze ze zdobyciem tytułu w 1993 roku napisano wiele i nie ma co do tego wracać, ale prawda jest taka, że Legię pozbawiono tytułu bez cienia faktycznego dowodu. To wtedy plotka i pogłoska święciły swój triumf, ale był to też przejaw reakcji środowiska na zadufanie Romanowskiego i Wójcika. A sam Wójcik był pragmatykiem i wiedząc, że jego pozycja i wyniki zależą od chęci grania dla niego przez zawodników, stał się dla wielu przysłowiowym bratem – łatą. A w drużynie Legii były dwie odrębne grupy, których nie cementował tym razem zbliżony wiek, ale gorzałczane predylekcje lub ich brak. Na czele obu grup stali bramkarze Zbyszek Robakiewicz i Maciej Szczęsny. Janusz ze swoim utrwalonym nawykiem wybrał tych weselszych, na co ci smutni byli obrażeni. Można mieć do niego pretensje, że nie uratował Kowalczyka, który swój wielki talent w wodzie rozpuścił. Po odebraniu tytułu Janusz popadł w jeszcze większe problemy. Uratował go załatwiony przez jego przyjaciół wyjazd w marcu 1994 roku.
Nie sposób nie wspomnieć o Franciszku Smudzie, który zostając trenerem Legii czuł się spełniony zawodowo i nabrał przekonania,że pochwycił Pana Boga za nogi. Efektem tego myślenia było ściągnięcie za duże pieniądze z Widzewa zawodników, do których miał zaufanie jak Citko, Łapiński czy Siadaczka. Byli oni fizycznie wyeksploatowani i w Legii się nie nagrali. Z drugiej strony zwalczał tych zawodników, których zastał, a którzy jego zdaniem mieli w niej za dużo do powiedzenia, takich jak Piotr Mosór. Legia była rozdyskutowana, a zawodnicy przyzwyczajeni do rozmów o taktyce, składzie, obciążeniach treningowych itp., czego Smuda trawił. Jego mądrości były proste i stale takie same: ”Chłopaki macie wygrać, bo jak nie to będzie op...”. Nie docenił biernego oporu zawodników i pomimo, że kilku jawnych oponentów z Legii usunął to przytłumione niezadowolenie dało o sobie znać brakiem wyników. Podobnie działał w reprezentacji z identycznym efektem.
Do kolejnego trenera Jana Urbana mamy dużo sympatii. Lecz chyba tylko za okres od 01.06.2012 do 19.12.2013 roku, bo za ten wcześniejszy to chyba nie. Został on w 2007 roku trenerem Legii na fali odmłodzenia drużyny lansowanej przez Mariusza Waltera połączonej z potrzebą zatrudnienia człowieka z zewnątrz, z innej lepszej rzeczywistości piłkarskiej. Ale Janek fatalnie zaczął. Wszedł w otwarty konflikt z wieloma doświadczonymi zawodnikami, czuli się oni poniewierani i w efekcie poskarżyli się Walterowi, a że wyniki były coraz gorsze to i los trenera przesądzony. Za jego kadencji mieliśmy do czynienia z dominacją grupy rozrywkowej, która obcokrajowców, a zwłaszcza Brazylijczyków, nie tolerowała. W szatni miało kilka razy dojść do rękoczynów z Rogerem Guerreiro, który zabawić się lubił, ale gorzały nie tolerował, a grupa chciała go zmusić do uczestniczenia w libacjach w pewnym mieszkaniu na osiedlu Służew nad Dolinką. Drugi Brazylijczyk Edson był ich aktywnym uczestnikiem co nie uchroniło go przed tym, że kiedy odjeżdżał do siebie na Gocławek to ktoś obywatelskim obowiązkiem powodowany powiadamiał policję o jego jeździe autem pod wpływem. Za drugim razem swego trenowania Legii Urban pewno w sposób świadomy postanowił uniezależnić się od postawy starszych zawodników i zastosował równowagę w drużynie, stawiając na młodych. To w tamtych czasach w szatni Legii było młodzieży najwięcej, że wymienię Furmana, Koseckiego, Łukasika, Żyro i Kopczyńskiego. To dla nich wywalczył u prezesa Leśnodorskiego zamianę kontraktów młodzieżowych na seniorskie. I trzeba przyznać, że się na nich nie zawodził, aczkolwiek w szatni bywało gorąco, a boje „Ludojada” z „Kosą” o miejsce wspominane są do dzisiaj. Gdyby przytakiwał Leśnodorskiemu, a nie prezentował własnego zdania to pewno trwałby po dziś dzień.
I na tym zakończę. Nie dlatego,że anegdotek brak ale miejsca na stronie. O innych wspomnieniach może napiszę przy innych okazjach.